27 grudnia 2011

Podsłuchane

- Adaś, łapaj piłkę, gamoniu!!!

- Ala, jak ty się zwracasz do brata?!

Ala, lekko skruszona:
- Adaś, łap piłkę, gamoniu!

24 grudnia 2011

Choinka pod specjalnym nadzorem

- Zobacz Ala, robię dla ciebie śliczną bombkę! Cieszysz się?
- Tak!
- Jak skończę, to ją sama zawiesisz na choince, OK?
- Tak!
- Już! Jak myślisz, ładny aniołek?
- To małpa jest.
- Małpa?!
- Słoń? Nie słoń? Robak!!! - dziecię odetchnęło z ulgą.




A my na Święta i na Poświętach życzymy Wam tego, czego życzyć Wam najlepiej: spokoju, odpoczynku i porządku. I mnóstwa małp-stróżów, słoni-stróżów i robaków-stróżów do pilnowania.

14 listopada 2011

Dżemik

Wychowywanie dzieci nie może obejść się bez ofiar w ludności cywilnej. Taka jest smutna rzeczywistość, która stała się również naszym udziałem.

Obcinałam Ali paznokcie i niestety - zacięłam ją w palec. Krew trysnęła, w ślad za nią - łzy, mnie zrobiło się na przemian zimno i gorąco, obie oblałyśmy się rumieńcem i zaliczyłyśmy skok ciśnienia. Rana szarpana okazała się być nader powierzchowna i po minucie emocje po obu stronach zdecydowanie opadły. Nic jednak nie zostaje niezauważone, szczególnie przez dwulatkę...

Niespodziewaną atrakcją całego wydarzenia okazał się być plasterek, którym zakleiłam uszkodzoną kończynę. Plasterek został przez Alę siedemnaście razy obejrzany z obu stron, czternaście razy odklejony i przylepiony w innym miejscu (dwa razy wylądował również na łapie ukochanego pluszaka i raz u mnie na czole). Mogłabym przysiąc, że za jeszcze jeden plasterek moje dziecko dałoby sobie odrąbać siekierką prawą rękę, ale - przyznam szczerze - nie sprawdziłam.

Tak się dziwnie złożyło, że tego samego dnia Ala (z plasterkiem niesionym tryumfalnie nad głową), wylądowała na wizycie kontrolnej u lekarza. Poczekalnia stała się sceną kolejnych oględzin plasterka, a przypadkowej pani, która usiadła obok nas, moje dziecko opowiedziało historię swojego kalectwa:

- Pani tu siada, o tu!
- Już usiadłam. Jak masz na imię?
- Ala.
- Ładnie. A co tu masz na rączce?
- Plasterek. Mama ciach i z Ali wyleciał...dżem... Duuużo dżemu...

Kiedyś będę musiała wyjaśnić córce, że ludzie nie są nadziewani dżemem. Przynajmniej nie wszyscy.

Foto: Ciocia Madzia (http://maszcifoto.blogspot.com/)

24 października 2011

Rozmówki polsko-dziecięce

Dzieci mówią. Czasem bardzo dużo, czasem mniej. W odpowiednich momentach i w tych, w których lepiej byłoby milczeć. Powtarzają po dorosłych nie tylko nazwy przedmiotów, ale również ich określenia, niekoniecznie parlamentarne.

Dzieci wytwarzają własny język. Rodzice czasem rozumieją niektóre słowa czy zwroty, niektórzy biegle władają osobliwym narzeczem, jeszcze inni nie rozumieją zupełnie nic.

Ala gada na potęgę. Jest ciężko obciążona genetycznie ze strony obojga rodziców, a z przyrodą wygrać się nie da, więc nie walczymy z gadulstwem.

Każde zdanie powtarza przynajmniej dwukrotnie, kiwa głową na potwierdzenie słów własnych, nawija przez sen, żeby nie marnować cennego czasu na niepotrzebne milczenie.

Poniżej kilka słów w języku alicjowym:

tapecie - kapcie
tapichy - skarpetki
jiyba - ryba
Talola - Karola
Juijet - Jurek
łałucha - żyrafa
mocio - mleko

I weź teraz powiedz, że żyrafa w skarpetkach chce mleka...


12 października 2011

Foto story

Na wyraźne życzenie cioci Beaty - porcja świeżych zdjęć Dwojga Takich co Okradną Księży. A tak na marginesie - przyjedź podziwiać na żywo!




4 października 2011

Sunday morning

Zapachniało błogim lenistwem, świeżą pościelą i kawą? Pozwólcie, że opowiem o moim ostatnim niedzielnym poranku.

04:40 - syn stwierdza z wrzaskiem nie znoszącym sprzeciwu, że dzień się właśnie zaczął i teraz będzie się bawić. Na nieszczęście koniecznie z którymś z rodziców. Los pada na tatę, który po omacku instaluje się w salonie razem z pociechą i, ku uciesze młodszej latorośli, zaczyna budowanie wieży z klocków. Ja kurcgalopem udaję się do sypialni, żeby wyrwać nocy jeszcze parę chwil.

05:15 - córka uznaje, że skoro panowie bawią się setnie pokój dalej, to nadszedł czas na poranne mleko. Z jednym okiem zaklejonym jeszcze snem podgrzewam Łaciate.

05:30 - Ala stwierdza, że właściwie ma ochotę porozmawiać, więc proponuję jej przeniesienie się do mojego łóżka, łudząc się, że gówniarz da się zagadać i przyśnie. Po chwili rozlega się tupot małych stóp.

05:35 - w sypialni:
- Mama, to nie ta.
- Co "nie ta"?
- To taty jeeeeest...
- Zgadza się, to poduszka taty.
- Łeeeeee!
- Mam ci przynieść twoją?
-Ta!
Wypełzam z ciepłego łóżka, idę do pokoju maluchów i przynoszę poduszkę Młodej. Wszyscy się cieszymy.

05:45 - w sypialni:
- Mama, to tatyyyyyyyy...
- Co tym razem?! - mówię już nieco poirytowana.
- To tatyyyy jeeeeest!
- Tak, to kołdra taty.
- Łeeeeeeeeeeeee!!!
- Przynieść ci twoją kołderkę?
- Taaa!

Kołdra Ali ląduje w moim łóżku.

05:50 - udaje mi się przysnąć. Po chwili:
- Nie ma kici!!! Mała kicia nie ma! Łeeeeeeeeee...
- Mam ci przynieść kicię?
- Taaaaaaa!!!

Wypełzam, idę do pokoju, przynoszę wymiętoszonego pluszaka.

06:05 - znajduję swój dołek w materacu, przymykam oczy. Dziecko ma najwyraźniej nieprzepartą chęć opisywania rzeczywistości:

- Mama tu leży, a tu Ala. Ala tu, mama tam. To Ali jest, to mamy. Mama jest tu, Ala tu, Adi tam. Tata karmi Adasia. O, to kicia jest. Mama, tu kicia jest.
- Córcia, może chcesz spać?
- Taaa.
- To się połóż, przytul kicię i śpij, dobrze?
- Taaaaa......

06:25 - w sypialni, ciąg dalszy:
- Mama, siusiu.
- Ala, masz założoną pieluszkę, rób w pieluszkę.
- Mama, siusiu!
- Rób w pieluchę.
- Nie, na nocnik!
- W pieluchę!
- Na nocnik!

Idę po nocnik, Młoda robi, co musi, sprzątam, udajemy się do łóżka.

06:30
- Mama, kupa!
- Co?
- Kupa idzie! Duuuuuża kupa idzie!

Wychodzę z łóżka, zanoszę Alę do łazienki, sadzam na sedes. W drzwiach potykam się o nieprzytomnego Artura.

 - Kawy? W końcu mamy weekend...



Nigdy nie sądziłam, że nadejdzie dzień, w którym będę tęsknić za końcem weekendu...

21 września 2011

Mama z daleka

Wyjechałam.Służbowo.Na dwa dni.

Po raz pierwszy od dwóch lat spałam praktycznie nieprzerwanie przez 12h. Rano nie wiedziałam, co się dzieje i cały dzień chodzę nieco rozbita. Jak się okazuje, miecz ten jest obosieczny.

Telefon do męża:

- Cześć, kochanie!
- Cześć! Co  to za hałas w tle?
- To ul. 27 Lipca, wyszłam na chwilę z hotelu.
- 27 Lipca? A co ty tam robisz? Jest wrzesień!!!

5 września 2011

Poradnik Wyrodny dla rodziców cz. III - kukułcze jaja

Posiadanie dwójki dzieci, jak mawia klasyk, ma swoje zady i walety. Czasem zmęczenie materiału (czytaj: rodziców) sięga zenitu i wtedy małolatów należy się pozbyć. Czasowo, rzecz jasna.

Najlepszą instytucją utylizującą czasowo energię dziecięcą są dziadkowie. Wygłodnieli kontaktów z progeniturą w drugim pokoleniu, często dają się nabrać i pozwalają podrzucić sobie rozwrzeszczaną brygadę.

Należy pamiętać, aby zaopatrzyć dzieci w kilka niezbędnych gadżetów - ulubioną zabawkę, ubrania na zmianę i zapas żywności na czas jakiś. Problem pojawia się wtedy, gdy ulubioną zabawką jest kabel od drukarki zintegrowany boleśnie z urządzeniem, a z produktów spożywczych dziecko najchętniej zjada watę cukrową - wtedy musimy liczyć na inwencję dziadków.





Kiedy już dziadkowie, niepomni na wcześniejsze doświadczenia, zgodzą się zająć przychówkiem, rodzice uciekają w zorganizowanym pośpiechu.

Ta panika - co robić?! Odespać?! Odpisać na zaległe maile?! Napisać posta?! I zanim wybierzemy najlepszy sposób na kilka wolnych chwil - czas mija i szczęście się kończy. Dziadkowie pragną oddać dzieci ich prawnym opiekunom. Można próbować udawać, że jest się tegorocznym odrostem jodły lub usiłować się za nią schować, ale nie do końca dobrze to wychodzi...


Dziadkowie nas znajdą i oddadzą:

- dzieci przejedzone,

- dzieci zaklejone słodyczami,

- dzieci rozwydrzone,


- dzieci ubrane w cztery dodatkowe warstwy  ubrań (bo coś nosem pociąga, bluzeczkę jeszcze włożyłam...)



Jedno jest pewne - na następne podrzucenie kukułczych jaj będzie trzeba trochę poczekać... Na szczęście jest druga zmiana dziadków :).

13 sierpnia 2011

Odrodzony

Nie możecie nie pamiętać tej niesamowitej postaci, tego hipnotyzującego spojrzenia, tych niebieskich, elektryzujących oczu. Takie role wchodzą do historii kina przebojem i w niej już pozostają.







Hannibal Lecter, bo o nim mowa, prawdopodobnie się odrodził:



Biblijnie

Znacie biblijną przypowieść o drzewie figowym?

Wydaje mi się, że syn mój, nie dość, że marnotrawny, to jeszcze owo drzewo, któremu ogrodnik dał ostatnią szansę, przypomina.

Po raz pierdylionowy odgrażam się, że odstawiam Gada od piersi, bom umęczona po stokroć. Za każdym razem, kiedy Dzieć budzi się w nocy co 1,5 godziny głodny obiecuję, że od rana zaczynamy powolny proces pożegnania z piersią wg schematu: Glut nażera się wieczorem kaszką pod korek i śpi słodko do rana. Koniec z cycoleniem, najwyraźniej dziecko ma większe potrzeby, którym nie jestem w stanie sprostać.

I co się wtedy dzieje? Adaś, przestraszony perspektywą odstawienia, nagle zapada w śpiączkę, przesypia noce i wszystko jest śliczne. Jak się już uspokoję i grzecznie karmię nadal, sytuacja ciupasem wraca do "normy".

A z drzewa figowego robi się figa z makiem. Pasternakiem.




30 lipca 2011

Pożegnanie z pupą - historia przydługa

Pupa, czyli według Alicji - pielucha. Niniejszym musimy odtrąbić pożegnanie z ową częścią dziecięcej garderoby.

Początki były trudne. Jako młodzi rodzice chcieliśmy być nowocześni i "trendy", więc kilka miesięcy temu kupiliśmy Ali najnowszy krzyk mody nocnikowej - prawdziwy kombajn wśród nocników.

Żeby nie było:
- był różowy? Był!
- miał nalepkę z Teletubisiami? Miał!
- zrobiony był z pachnącego (sic!) plastiku? Z pachnącego!
- wygrywał "Kaczuchy" jeśli dziecię raczyło go zapełnić? Do znudzenia...

Na przekór wszystkiemu nasza Latorośl nr. 1 używała owego cudu techniki do wszystkiego, ale nie do celów ustawowych. Był magazynem drobnych zabawek, klocków Lego, siedziskiem dla Oli (lalki), centrum rozrywki (dotknięcie styków wewnątrz nocnika uruchamiało muzyczkę), kapeluszem i eksponatem podłogowym. Smutny koniec nastąpił, kiedy Ala oderwała klapkę z całym mechanizmem, wydłubała baterię i oderwała kabelki.

Zniechęceni takim potraktowaniem naszych wysiłków - odpuściliśmy.

I trwał ten stan rzeczy dotąd, aż Babcia Iza, podczas pobytu całej naszej rodziny na wsi, zaproponowała powrót do korzeni. Oddelegowała Dziadka Andrzeja na strych, gdzie odnalazł mój osobisty, oldschoolowy nocnik, wieki temu zapakowany pieczołowicie przez moją Mamę i zmagazynowany. Ali stary nocnik wybitnie się spodobał i postanowiła z tej sympatii zrobić z niego właściwy użytek. Udało się raz.

Po powrocie do domu ciupasem kupiliśmy Najzwyklejszy Nocnik na Świecie i... zaskoczyło!

Każda udana Akcja pod Nocnikiem nagradzana była przez nas dzikim świętowaniem, biciem brawa, prośbami o autograf i układaniem rymowanych poematów na cześć, a także uroczystą procesją z wyprowadzeniem zawartości nocnika do łazienki i wylewnym jej pożegnaniem.

Doprowadziliśmy do tego, że dzisiaj do zrobienia siusiu wymagane jest quorum złożone z: rodzica, Lali-Oli, brata i serii pluszowych zwierzaków. Wszyscy mają patrzeć, a po sukcesie cieszyć się razem z jego autorką.

Żeby było radośniej - aby marazm rodziny nie ogarnął, Młoda potrafi napełniać nocnik co 5 minut, ku uciesze gawiedzi.

I te zapędy Ali ku temu, aby postronni obserwowali ją w sytuacji nader intymnej nie niepokoją mnie tak bardzo jak to, że odkąd pomalowałam paznokcie u stóp na czerwono, mój pełzający syn nie pozwala mi spokojnie przejść boso po dywanie. Początkujący fetyszysta?

22 lipca 2011

Plan B

Rozsądek nakazuje, aby mieć w życiu przynajmniej parę na nie pomysłów - jeden realizowany plan i kilka awaryjnych, na wypadek jeśli coś się nadweręży, jakiś trybik wyszczerbi i nasz misterny projekt świśnie, błyśnie i... zgaśnie. Parafrazując klasyka, plan ma być szczwany.

Tak też i my, ubolewając nad niektórymi smutnymi realiami życia, opracowaliśmy misterny plan B. Taki ładny, skrojony na miarę naszych możliwości. Wygodny, z pazurem i wielce tajny. A co, należy nam się!

Ponoć w życiu istnieje jeszcze coś takiego, jak intuicja i przeczucia. Przychylność wszechświata. Nisza. Zakrzywienie czasoprzestrzeni. Jakieś "tu i teraz". Now or never. Jak zwał, tak zwał, na pewno nie śniło się o tym nawet filozofom.

Wybrałam się dziś na spacer z Alą. Kiedy po raz setny próbowałam odłowić ją do domu, a ona uparcie wracała na huśtawkę z gromkim "buju-buju" na ustach, moje myśli nieustannie krążyły wokół planu B. Wtedy to, wprawiając huśtawkę w ruch i gapiąc się bezwiednie w trawnik, zobaczyłam to:



I jak tu się nie nastawiać optymistycznie, co?

7 lipca 2011

W małżeńskim łożu

Zwyczajny wieczorny kierat: Adaś do wanny, Alicja kąpie brata, brat wyje, Ala się śmieje, Adaś wycierany, Ala wyje, bo też chce do wanny, Ala w wannie, Adaś je kolację, Ala suszona i przebierana w piżamę, Adaś w łóżeczku wyje, bo nie dojadł, Ala jęczy, że woli bułę i nie chce myć zębów, Adaś dojada, Ala w łóżeczku protestuje, że nie chce spać, Adaś nażarty śpi, Ala kapituluje i dołącza do brata... Uff... można po cichu wyjść z dziecięcego pokoju i odpocząć.

Kiedy już udaje się nam doczołgać do małżeńskiego łoża, szeptem odzywa się Artur:

- Byłaś sprawdzić u dzieci?
- Jasne. - odpowiadam jeszcze ciszej.
- Ala śpi?
- Tak.
- A Adaś śpi?

No i nie wiem, co mnie podkusiło, żeby zamiast jedynej słusznej odpowiedzi palnąć:

- Nie, nie śpi. Stepuje.

Po ułamku sekundy konsternacji, oboje wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.

A Adaś, cóż - przestał stepować i zaczął wyć...

4 lipca 2011

Oczy niebieskie mówią wprost...

- Ale ona jest do pana podobna! - zachwyca się pani w kolejce, w której razem z Arturem i Alą tracimy kolejne minuty młodości.
- Naprawdę, kropka w kropkę cały tatuś - wtóruje jej pan stojący przed nami. Artur pęcznieje z dumy, a ja już przywykłam, że matką dla niektórych to ja jestem raczej w papierach, a nie w genach.

Ale, ale... Był taki moment, kiedy znajomi i nieznajomi, na widok naszej rodziny, śpiewali inną piosenkę: "Ale podobna do taty, ale oczy ma po mamie". Zupełnie, jak Harry Potter... Miło mi było, jak w Wigilię, ale niezmierna natura pozbawiła mnie i tej ostatniej, małej radości... Oczy Ali... zieleniały, na podobieństwo tatowych (choć ten, daltonista z urodzenia, kazał sobie wpisać w stary dowód, że oczy ma piwne...).

jeszcze na niebiesko

zielono jej...

Cała nadzieja w Adasiu, który postanowił płynąć pod prąd i nie upodabniać się do nikogo. Chociaż parę dni temu, robiąc czterdziestą drugą rundę po osiedlu (w celu uśpienia syna), zaczepiła mnie pani sprzedająca gazetki w naszym kiosku.

- Pani Aniu, pani podejdzie na chwilę! O, fajnie, bo wie pani, że ja jeszcze synka to nie widziałam. Znam Alę (o, jaka ona do ojca podobna!), ale małego jeszcze nie widziałam. O, jaki duży! A jaki do taty podobny!

Nadziejo, Matko Głupich!

27 czerwca 2011

Może morze

Miało być morze. Chrzest bojowy w podróży z dwójką Gnomów Ząbkujących. Taki wakacyjny surwiwal.

Nie udało się. Pogoda nad morzem się na nas obraziła, temperatura spadła poniżej 20 stopni C, na okrasę zaczęło lać. Postanowiliśmy nie jechać nad Bałtyk ale nad Wisłę, do Dziadków.

Być może dzieciaki żałują. Że nie było babek z piasku, słonej fali, flądry z frytkami (to szczególnie Alicja) i akcji "odpieluchowanie na plaży". Może nie było lodów z piaskiem, odpuszczania wieczornej kąpieli i spania w łóżeczku turystycznym... ale...

Rodzice mieli najlepsze wakacje od lat.

Z racji wyposzczenia Dziadków z powodu długiego niewidzenia wnucząt, rzucili się na nie z apetytem. Dzięki temu udało się nam chwilowo scedować prawa rodzicielskie na Dziadków i tylko we dwoje pójść do kina i na kolację do restauracji... I choć tuńczyk z grilla był spalony na wiór, a krokiety ziemniaczane niekoniecznie dobrze komponowały się z rybą, było cudnie.

Na wspaniałe wakacje nie trzeba wcale wyjeżdżać na Seszele czy inne Bali. Wystarczy zrobić sobie dwójkę dzieci, raz na sto lat oddać pod opiekę Dziadków i cieszyć się tak uzyskaną wolnością. Życie od razu nabiera smaku.

9 czerwca 2011

Seks, corgi i rodzina królewska

Miałam sen...

Nie, nie będzie o Marcinie Luterze Kingu. Ja sen miałam naprawdę i dziecię moje młodsze bez skrupułów go przerwało. Nieodwracalnie. Próbowałam dośnić, ale włączyło się radośnie dziecię starsze, więc szukam pomocy gdzie indziej.

A było to tak.:

Z dawno niewidzianą Przyjaciółką (ściskam Cię, Jeżu!) siedziałyśmy w jednej z sypialni pałacu Buckingham. W pokrętnej sennej logice byłyśmy niewidzialne dla otoczenia, które - nadzwyczaj ożywione - planowało ewakuację rodziny królewskiej, której grożono zamachem. Wyprowadzano właśnie królową Elżbietę II, kiedy książę Filip wysyczał (dodam, że piękną polszczyzną) - "Muszę jeszcze zabrać moją protezę..."

W tym momencie rzeczona Przyjaciółka, której najwyraźniej wspomniana proteza z czymś się skojarzyła, niepomna na niezwykłość sytuacji, wypaliła:

 - A wiesz, kawał mi się przypomniał!

Spotykają się dwa małżeństwa w wieku około 80 lat. Rozmowa schodzi na tematy okołołóżkowe. Jeden z małżonków pyta drugą parę:
- A jak tam u was z seksem?
- No wiesz, nieszczególnie dobrze, już nie te lata...
- A to dziwne, bo u nas rewelacja, robimy to kilka razy dziennie, w pozycjach, o których nam się wcześniej nawet nie śniło i ciągle nam mało...
- Ale jak to się wam udaje?

... i właśnie w tym momencie syn mój postanowił, że rozwiązanie wielkiej zagadki ludzkości jest mniej ważne od jego posiłku, co oznajmił światu donośnym wrzaskiem...

Zna ktoś ciąg dalszy?

P.S. Przypuszczam, że psy rasy Welsh Corgi Pembroke, które pasjami hoduje królowa Elżbieta II, podczas ewakuacji pałacu Buckingham zachowały filozoficzny spokój. Zupełnie jak nasz egzemplarz.

2 czerwca 2011

Autostopem przez galaktykę



Byłam wczoraj w kosmosie. Serio. Kto nie wierzy, niech przeczyta.

Zaczęło się od oślepiającego rozbłysku światła. Na początku nic nie widziałam, ale po chwili zaczęłam rozróżniać kształty. Nie pamiętam dokładnie kiedy minęłam kilka rozklekotanych satelitów komunikacyjnych i stację kosmiczną Alfa, ale przypuszczam, że było to chwilę po świetlnym rozbłysku. Sekundę później w tyle zostawiłam Marsa, o mały włos nie rozkwasiłam się o Jowisza i inne gazowe olbrzymy i mknęłam dalej, poza Układ Słoneczny. A tak przy okazji - jak to jest z tym Plutonem - planeta, czy nie? Nieważne.

Kiedy grawitacja Słońca zaczęła słabnąć - ja zaczęłam jeszcze bardziej pędzić. Gwiazdy migały po bokach mojej głowy i było ich więcej i więcej, i więcej... Kiedy zlały się w jeden kolorowy pas, a moje oszołomienie zaczęło mijać, postanowiłam wracać na Ziemię. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Na miękkich nogach dopadłam w końcu kanapy w salonie.


Zapytacie pewnie, co ćpałam, czy to pseudoefedryna z tabletek na kaszel i ile tego trzeba zjeść, żeby opuścić Drogę Mleczną i polecieć dalej. Nic z tego, jestem czysta jak łza, ręce miałam na kołdrze, a na kaszel piję syrop prawoślazowy w zalecanej dawce.

To mój syn kochany, uzbrojony w dwie świeżo wyklute jedynki, ugryzł mnie w pierś podczas karmienia.

Następnym razem wybieram się do Rowu Mariańskiego. Bez butli, na jednym wdechu.