27 czerwca 2011

Może morze

Miało być morze. Chrzest bojowy w podróży z dwójką Gnomów Ząbkujących. Taki wakacyjny surwiwal.

Nie udało się. Pogoda nad morzem się na nas obraziła, temperatura spadła poniżej 20 stopni C, na okrasę zaczęło lać. Postanowiliśmy nie jechać nad Bałtyk ale nad Wisłę, do Dziadków.

Być może dzieciaki żałują. Że nie było babek z piasku, słonej fali, flądry z frytkami (to szczególnie Alicja) i akcji "odpieluchowanie na plaży". Może nie było lodów z piaskiem, odpuszczania wieczornej kąpieli i spania w łóżeczku turystycznym... ale...

Rodzice mieli najlepsze wakacje od lat.

Z racji wyposzczenia Dziadków z powodu długiego niewidzenia wnucząt, rzucili się na nie z apetytem. Dzięki temu udało się nam chwilowo scedować prawa rodzicielskie na Dziadków i tylko we dwoje pójść do kina i na kolację do restauracji... I choć tuńczyk z grilla był spalony na wiór, a krokiety ziemniaczane niekoniecznie dobrze komponowały się z rybą, było cudnie.

Na wspaniałe wakacje nie trzeba wcale wyjeżdżać na Seszele czy inne Bali. Wystarczy zrobić sobie dwójkę dzieci, raz na sto lat oddać pod opiekę Dziadków i cieszyć się tak uzyskaną wolnością. Życie od razu nabiera smaku.