- No nie chce się dobrze ustawić i nie widzę, czy to on czy ona... - narzekała nasza ginekolożka w czasie badania USG.
- To ja skoczę na korytarz, machnę ze trzy pompki i wrócę. - odparła Anka.
Nie dość, że spędziliśmy ponad godzinę w poczekalni (NZOZ-u!) wysłuchując cudacznych odgłosów z rzeźni po lewej stronie, którą jakiś dowcipniś oznakował jako "Fizykoterapia", to jeszcze gówniarz nie chciał się na nas wypiąć, no!
W sumie to jednak ciekawe miejsce, ta poczekalnia. Siedziała z nami na przykład taka dwudziestokilkuletnia przyszła matka w dziewiątym miesiącu - widać, że debiutantka i trochę zagubiona. Zaczęliśmy więc sypać jej radami i przestrogami. W miarę opowieści oczy robiły jej się coraz większe i w końcu desperacko wepchnęła się do gabinetu przed nami, choć była właśnie nasza kolej. Bywamy okropni, naprawdę okropni.
Od strony recepcji co jakiś czas przechodził ktoś do oprawców po lewo, a po kwadransie wychodził na sztywnych nogach, z prościutkim kręgosłupem, za to z wyraźnie zwiotczałymi mięśniami twarzy.
Akustyczną oprawę fizykoterapii z miejsca ochrzciliśmy z Anką mianem "wywoływania miesiączki u faceta".
Jakoś nam zleciało.
- Dziewczynka...? - mruknęła pani doktor ze wzrokiem utkwionym w ekranie. - Dziewczynki nie mają takich wypustek.
Wzięliśmy kilka fotek z USG i pognaliśmy poinformować rodzinę i znajomych, że będzie Adaś!