27 września 2010

Na ryby by, czyli męska perspektywa

- Gdzie są te ryby, które ostatnio złowiłeś? - pytam sprzed otwartej na oścież zamrażarki. Pomna relacji na żywo z łowiska (taaaaaki okoń, normalnie mało łodzi nie wywrócił!) szukam pokaźnej paczki zawierającej zamrożone zwłoki mazurskiego potwora i jego kolegów.

- Są tam, na środkowej półce, w reklamówkę zawinąłem - rozlega się znad komputera.

Szukam, grzebię, jest! Paczka wielkości turystycznego żelazka w istocie zawiera ichtiologiczną, zimną zagadkę. Rozmrażam i oceniam rozmiar nieszczęścia. Okoń, sztuk cztery. Jeden rzeczywiście większy, zmieścił się na mojej dłoni. Nic to. Niezrażona rozgrzewam patelnię, smażę ryby, zalewam octem. Radośnie udaje mi się upakować całość połowu w jeden słoik, dopełniam dużą ilością cebuli i jakoś to wygląda.



Do czego zmierzam? Imć małżonek jutro skoro świt wyrusza na kolejną mazurską przygodę z serii "Z kamerą i wędką wśród zwierząt". Ja już czekam z patelnią, olejem, octem i całą masą innych ingrediencji, bo to przecież nie wiadomo, co kryją piękne mazurskie jeziora. Jeśli znów pełen słoik okoni, to mogę się już tylko cieszyć.

P.S. Na wszelki wypadek zaopatrzyłam małżonka w 2 kg gotowanych żeberek i sporą przygarść kanapek, aby ze współtowarzyszem niedoli z głodu na łodzi nie pomarli...Darz bór, przepraszam, jezioro!

20 września 2010

Zdjęć parę

... jak tu się dobrać do lodówki?
... tak się cieszę, że Cię widzę!
... smaczne!
... uwięziona w kojcu zwanym potocznie Alcatraz...
... w ilu kopiach miało być?
... nie ma jak... torebka mamy!
... bardzo dobra książka

1 września 2010

Nie tylko tata!

Tata chełpi się tym, że Ala jest uderzająco podobna do niego i do niego tylko. Aż dziw bierze, że ja, jako mama, też miałam swój skromny udział w dziele powołania jej do życia.

Hola, hola, poza pewnym detalem anatomicznym istnieje również inne podobieństwo.

Sami oceńcie.


Ala
Ania



















I co ty, tato, na to?

Tata na oślą ławkę!

W końcu wakacje! Korzystając z uprzejmości naszych Przyjaciół zameldowaliśmy się w ich mazurskiej posiadłości. W komplecie, rzecz jasna.

Posiadłość mazurska piękna, w lesie nad jeziorem, wśród zwierzaków różnej maści, słowem - sielanka.

Szósta rano. Ala zaczyna wiercić się w łóżeczku obok. Małżonek pochrapuje melodyjnie, ja nasłuchuję odgłosów wszelakich.

Z pobliskiej zagrody dobiega mnie głodowy ryk osiołka Antosia.

- Gdzie jest Ala?! - Artur momentalnie usiadł na łóżku. - Czemu płacze i jest tak daleko?

Ala śpi grzecznie w łóżeczku obok, więc jestem ociupinę zdezorientowana.

- Masz na myśli ten ośli ryk? - nie tracę zimnej krwi.

- Ośli?

- Antosiowy, swojski, przaśny i jak najbardziej ośli, nie Alicjowy.

Artur tego dnia kilkakrotnie przepraszał Alę za nikczemną pomyłkę i próbował jej wmówić, że jej płacz najbardziej na świecie przypomina świergot ptaszyn o poranku. Pora dnia się zgadza. Na razie uwierzyła.