19 grudnia 2008

Dzień 3

 

Siedzieć 50 m od brzegu Atlantyku i nie skosztować świeżej ryby to gorzej, niż zbrodnia, więc z niewielką pomocą tubylców zlokalizowaliśmy targ rybny w Castries (stolica St. Lucia). Prawdę mówiąc trafilibyśmy za nosem, ale może się czepiam. Nie wiem jakie jest zdrobnienie od słowa "targ" (tarżek?), ale żeby go opisać, mniejsze słowo jest bardziej na miejscu.

 

P1000834

Z kolei mówić "jacht" o urządzeniu stanowiącym tło powyższej fotografii to również mała pomyłka. Ale lokalni pokochali kontrasty i nic nie można z tym zrobić.

Smak na rybę chodził za nami od rana, ale mieliśmy na myśli coś większego, niż latające ryby (serio!) oferowane przez rybaka mówiącego mieszanką angielskiego i kaszubskiego z uroczym portugalskim zaśpiewem.

P1000835

Co do świeżości towaru nie można było mieć wątpliwości, bo parę sztuk odleciało z powrotem do Morza Karaibskiego.

Ale były również i grube ryby. Te na szczęście nie latały, bo mogłyby stanowić zagrożenie dla samolotów.

P1000855

Właśnie o coś takiego nam chodziło. Krzyś wziął na siebie uzgadnianie ceny, ja tymczasem pochłaniałam oczami lokalną hydrofaunę. Bo jak często można podziwiać półtorametrowe dorady (przez tubylców nazywane mai-mai) czy tuńczyka bez sosu własnego, w całej okazałości?

Poprosiliśmy sprzedawcę, żeby sprawił dla nas ryby i tu kolejny zachwyt - sprawności posługiwania się nożem mogą mu pozazdrościć pierwszoligowi chirurdzy. 

P1000857
Tuńczyk na ostrzu noża...

P1000856 
Dorada

P1000851 
Siostro, skalpel!

P1000854 
I smutny koniec tuńczyka... Przedni koniec...

Moi panowie z uwagą obserwowali zmagania naszego sprzedawcy z naturą, ale kiedy napięcie sięgnęło zenitu musieli "zapalić". Z racji tego, że jakiś czas temu obaj rozstali się z nałogiem, używali substytutów "dymka" w postaci małych, białych pigułek z nikotyną. Każdy wpakował sobie tabletkę pod język i sekundę później na ich obliczach zagościł błogi uśmiech zadowolenia. Całą scenę z ukosa obserwował nasz sprzedawca. Skojarzył fakty, uśmiechnął się i pokiwał głową z uznaniem.

- No problem!

W końcu Jamajka jest rzut beretem stąd.

Ostatecznie sama zaczęłam się zastanawiać, czy to klimat nie uderzył mi do głowy, bo w drodze powrotnej pojawiły się łodzie o dziwnych nazwach

P1000866

P1000867

... a potem kury siedzące na drzewie.

P1000865

P1000859

Ale chyba wczuwam się powoli w klimat wyspy, bo dla mnie to "no problem'...

Dzień 2

Dzisiaj wpadł do nas Kelvin razem ze swoim smutnym ziomalem z wypożyczalni samochodów i lżejsi o czterdzieści dolców bezstresowo zdaliśmy egzamin na prawo jazdy. Co za wspaniały kraj.

Kelvin pracuje w agencji nieruchomości, przez którą wynajęliśmy dom. Facet wiecznie uśmiechnięty, w zasadzie na drugie powinien mieć "No problem" i nawet niespecjalnie maskuje to, jak łupi turystów. Smutny facet z wypożyczalni samochodów z całą pewnością musiał odpalić mu prowizję, podobnie ogrodnicy i panie, które pomagają okiełznać chaos generowany przez trójkę rodzeństwa, dzieci Iwony i Krzyśka.

- A gdybyśmy chcieli wybrać się z przewodnikiem po wyspie, to kogo byś polecił? - zapytałem Kelvina.
- Zadzwońcie do mnie, to przyślę swojego kuzyna z własnym autem - odparł pan No Problemo. O co zakład, że kuzyna również złupi z prowizji?

Tak dla wyjaśnienia: na wyspie obowiązuje ruch lewostronny. Dodajcie do tego fakt, że wynajęta bryka ma automatyczną skrzynię biegów, z którą nigdy wcześniej nie miałem styczności, a będziecie mieli obraz kataklizmu, jaki się tutaj kroi. Nic dziwnego, że gruchnąłem tyłem wózka o murek pod supermarketem (no bo kto to slyszał o wciskaniu hamulca podczas zmiany biegów?), ale na szczęście stało się to po tym, jak Krzysztof zmasakrował lewą stronę auta o bramę, która postanowiła zamknąć się bez ostrzeżenia, więc może sumienie mnie nie zagryzie.

Brama żyjąca własnym życiem to zresztą niejedyny drobny mankament naszego domu, który sprawia wrażenie, jakby budowlańcy opuścili go w wielkim pośpiechu na dwie godziny przed naszym przybyciem.

P1000882 
Kafelki tutaj

P1000883 
Gaśnica tutaj

- Pokaż, jak się włącza światło na basenie - poprosiłem Kelvina. Miałem jeden ze swoich ataków amnezji i kompletnie zapomniałem, że włącznik miał jakieś przebicie elektryczne czy coś w tym stylu. Po chwili usłyszałem krzyk i zobaczyłem Kelvina rozmasowującego sobie dłoń, zupełnie jak ja wczoraj. Był bardzo smutny, bo wyglądało na to, że teraz to on będzie musiał odpalić prowizję - elektrykowi.

Odpuściłem sobie pokazanie mu naszej łazienki, gdzie jakiś dowcipniś przykleił sztampowe kafelki nad umywalką, a lustro umieścił za sedesem. Przynajmniej nauczę się jakiegoś nowego tańca przy goleniu.

Nasza wiocha, Gros-Islet, znajduje się na północnym skraju wyspy. Z okien widać kawałek Atlantyku i południowe wybrzeże Martyniki.

image

Okolica jest skalista i gołym okiem widać jak wielkiego wysiłku wymaga wyrwanie Naturze kawałka gruntu, aby jakiś milioner mógł sobie wybudować chałupę. Tutejsi budowlańcy, podobnie jak ogrodnicy, niechybnie muszą odbywać szkolenia w cyrku.

P1000722

P1000658

Podjazd do naszego domu wykonali niestety już nie dowcipnisie, lecz ludzie mściwi i zawistni. Między drogą a bramą jest taka chwila, kiedy auto pochyla się o 45 stopni. Następny przystanek  - skałki, 50 metrów niżej. Na zdjęciu tego akurat nie udało mi się złapać, ponieważ za bardzo trzęsły mi się ręce.

P1000734
Prosimy o zapięcie pasów i powstrzymanie się od palenia tytoniu aż do odwołania.

Poza tymi drobnymi mankamentami  wszystko jest naprawdę OK.
Anka, w końcu biolog z wykształcenia, dostaje spazmów ze szczęścia na widok okazów tutejszej fauny i flory.

image
To małe coś, niewiele większe od szerszenia, to koliber (w powiększeniu po lewej stronie zdjęcia)

P1000621

image

P1000700

P1000724

P1000839
Fregata - ptak na tyle rzadki w Polsce, że nikt go jeszcze u nas nie widział