Siedzieć 50 m od brzegu Atlantyku i nie skosztować świeżej ryby to gorzej, niż zbrodnia, więc z niewielką pomocą tubylców zlokalizowaliśmy targ rybny w Castries (stolica St. Lucia). Prawdę mówiąc trafilibyśmy za nosem, ale może się czepiam. Nie wiem jakie jest zdrobnienie od słowa "targ" (tarżek?), ale żeby go opisać, mniejsze słowo jest bardziej na miejscu.
Z kolei mówić "jacht" o urządzeniu stanowiącym tło powyższej fotografii to również mała pomyłka. Ale lokalni pokochali kontrasty i nic nie można z tym zrobić.
Smak na rybę chodził za nami od rana, ale mieliśmy na myśli coś większego, niż latające ryby (serio!) oferowane przez rybaka mówiącego mieszanką angielskiego i kaszubskiego z uroczym portugalskim zaśpiewem.
Co do świeżości towaru nie można było mieć wątpliwości, bo parę sztuk odleciało z powrotem do Morza Karaibskiego.
Ale były również i grube ryby. Te na szczęście nie latały, bo mogłyby stanowić zagrożenie dla samolotów.
Właśnie o coś takiego nam chodziło. Krzyś wziął na siebie uzgadnianie ceny, ja tymczasem pochłaniałam oczami lokalną hydrofaunę. Bo jak często można podziwiać półtorametrowe dorady (przez tubylców nazywane mai-mai) czy tuńczyka bez sosu własnego, w całej okazałości?
Poprosiliśmy sprzedawcę, żeby sprawił dla nas ryby i tu kolejny zachwyt - sprawności posługiwania się nożem mogą mu pozazdrościć pierwszoligowi chirurdzy.
I smutny koniec tuńczyka... Przedni koniec...
Moi panowie z uwagą obserwowali zmagania naszego sprzedawcy z naturą, ale kiedy napięcie sięgnęło zenitu musieli "zapalić". Z racji tego, że jakiś czas temu obaj rozstali się z nałogiem, używali substytutów "dymka" w postaci małych, białych pigułek z nikotyną. Każdy wpakował sobie tabletkę pod język i sekundę później na ich obliczach zagościł błogi uśmiech zadowolenia. Całą scenę z ukosa obserwował nasz sprzedawca. Skojarzył fakty, uśmiechnął się i pokiwał głową z uznaniem.
- No problem!
W końcu Jamajka jest rzut beretem stąd.
Ostatecznie sama zaczęłam się zastanawiać, czy to klimat nie uderzył mi do głowy, bo w drodze powrotnej pojawiły się łodzie o dziwnych nazwach
... a potem kury siedzące na drzewie.
Ale chyba wczuwam się powoli w klimat wyspy, bo dla mnie to "no problem'...