12 listopada 2009

Independence Day

Wczoraj Anka ze Zwierzątkiem zostały odwiezione do jej rodziców. Do auta udało mi się również wepchnąć Pajdę. Uff.

Myślałem, że będę miał luz i w końcu uda mi się wyspać. Myślałem tak przez dokładnie dwie godziny, a później zacząłem za nimi strasznie tęsknić. Dupa zbita. No nic, w sobotę dojadę do nich.

Wieczorem z kolei ja udałem się do swoich rodziców - na uczczenie narodzin ich pierwszej wnuczki. Nie powiem, było dość hucznie; dzisiaj moja staruszka - święta kobieta! jak nigdy nie dotyka alkoholu, tak wczoraj nie stroniła od whisky - stwierdziła, że jeżeli te wszystkie toasty za zdrowie małej będą miały przełożenie na rzeczywistość, to nie ma mowy, żeby Alicja kiedykolwiek zachorowała.
Ze wstydem muszę tutaj przyznać się, że nie do końca pamiętam jak trafiłem do domu. Tylko trochę pomaga mi świadomość, że mój staruszek też w zasadzie niewiele pamięta.

Dzisiaj po południu stanąłem przed dylematem: muszę pojechać do Warszawy, a nogi po wczorajszym mam jeszcze trochę galaretowate. Udałem się zatem na komisariat i poprosiłem o możliwość "dmuchnięcia". Wynik: piękne, cudowne, rozgrzeszające 0.00. Gliniarz wyglądał na jeszcze bardziej zaskoczonego ode mnie, więc pewnie nie prezentowałem się zbyt ciekawie...

A małą dzisiaj oglądał i mierzył pediatra. Skubana, w dwa tygodnie przybrała ponad kilogram na wadze - przekazała mi podekscytowana Anka. Też mi wielkie mecyje: dziecko idzie w ślady rodziców, tak czy nie?