1 października 2010

Poczekalnia usłana moherem

Czas i miejsce akcji: Dzisiaj rano, poczekalnia NZOZ, mała miejscowość pod Warszawą, kolejka do gabinetu zabiegowego do pobrania krwi.

Osoby: Ja (6 miesiąc ciąży, brzuch widoczny), moja 11-miesięczna Ala w wózeczku, 7 "moherowych beretów", Pani z Dzieckiem (mama około 35 lat z kilkunastoletnim dzieckiem).

Ja: - Dzień dobry. Wszystkie Panie do punktu pobrań?
Wszyscy: - Tak!
Ja: - Która z Pań ostatnia?
Moher7: - Ja.
Pani z Dzieckiem (do mnie): - No ale przecież Pani nie będzie czekać! Ja zaraz wchodzę, więc proszę wejść przede mną.
Ja: - Bardzo Pani dziękuję!
Mohery (chórem): - Ale jak to, my tu siedzimy tyle czasu!; ja mam nadciśnienie!; ja wnuka odbieram zaraz!; ja słabo się czuję, ja mam zawroty...o, wczoraj się mało nie przewróciłam, na grzybach byłam droga Pani, no mówię, że mnóstwo, pięć kilo przyniosłam, a ja czasu nie mam czekać!; Co to ma znaczyć! Przecież tu kolejka obowiązuje!; wpychają się takie i potem godzinami na poczekalni trzeba siedzieć...
Ja: - Skoro to kłopot, to ja zaczekam.
Pani z Dzieckiem: - Mowy nie ma, Pani wchodzi przede mną i koniec. Panie chętnie zaczekają, w końcu nie potrwa to długo, prawda?
Ja: - Tylko jedna strzykawka do pobrania, na morfologię.
Mohery (chórem):... głuchy pomruk niezadowolenia, parę uwag na temat dzieciorobów, prawie niedosłyszalne komentarze w stylu: 'jeden dzieciak jeszcze nie chodzi i już sobie następne strzeliła'.

Dwie minut później, wychodzę z gabinetu po pobraniu.
Ja: - Jeszcze raz dziękuję, do widzenia!
Pani z Dzieckiem: Do widzenia, nie ma problemu!
Mohery (chórem): ... ledwie słyszalne 'do widzenia'.

Kurtyna.