Kilka tygodni temu usłyszałam w telewizji, że parę dni wcześniej odwiedził nas jeden z katarskich szejków. Wizyta była prywatna, szejk ustrzelił kilka jeleni, zapłacił gotówką i cichaczem wrócił do ojczyzny mlekiem wielbłądzim i ropą naftową płynącej.
Przejęty dziennikarz relacjonujący - w prawdzie post factum - to wydarzenie, przepytywał na tę okoliczność równie rozentuzjazmowaną właścicielkę hotelu. Czy szejk miał specjalne życzenia, czy był miły, co mówił, czego nie powiedział i - oczywiście co Jego Naftowa Wysokość jadł.
- Szejk był bardzo radosny, nie miał specjalnych życzeń, a najbardziej smakował mu oczywiście nasz polski SCHABOWY.
I taka mi się refleksja nasunęła, że jak szejk się połapie, że wcinał wieprzowinę, ba! chwalił i o dokładkę prosił, to nawet nie będę miała żalu, że Katar najedzie nas zbrojnie i wprowadzi prawo szariatu tu, nad Wisłą.
Insha'Allah!