27 czerwca 2011

Może morze

Miało być morze. Chrzest bojowy w podróży z dwójką Gnomów Ząbkujących. Taki wakacyjny surwiwal.

Nie udało się. Pogoda nad morzem się na nas obraziła, temperatura spadła poniżej 20 stopni C, na okrasę zaczęło lać. Postanowiliśmy nie jechać nad Bałtyk ale nad Wisłę, do Dziadków.

Być może dzieciaki żałują. Że nie było babek z piasku, słonej fali, flądry z frytkami (to szczególnie Alicja) i akcji "odpieluchowanie na plaży". Może nie było lodów z piaskiem, odpuszczania wieczornej kąpieli i spania w łóżeczku turystycznym... ale...

Rodzice mieli najlepsze wakacje od lat.

Z racji wyposzczenia Dziadków z powodu długiego niewidzenia wnucząt, rzucili się na nie z apetytem. Dzięki temu udało się nam chwilowo scedować prawa rodzicielskie na Dziadków i tylko we dwoje pójść do kina i na kolację do restauracji... I choć tuńczyk z grilla był spalony na wiór, a krokiety ziemniaczane niekoniecznie dobrze komponowały się z rybą, było cudnie.

Na wspaniałe wakacje nie trzeba wcale wyjeżdżać na Seszele czy inne Bali. Wystarczy zrobić sobie dwójkę dzieci, raz na sto lat oddać pod opiekę Dziadków i cieszyć się tak uzyskaną wolnością. Życie od razu nabiera smaku.

9 czerwca 2011

Seks, corgi i rodzina królewska

Miałam sen...

Nie, nie będzie o Marcinie Luterze Kingu. Ja sen miałam naprawdę i dziecię moje młodsze bez skrupułów go przerwało. Nieodwracalnie. Próbowałam dośnić, ale włączyło się radośnie dziecię starsze, więc szukam pomocy gdzie indziej.

A było to tak.:

Z dawno niewidzianą Przyjaciółką (ściskam Cię, Jeżu!) siedziałyśmy w jednej z sypialni pałacu Buckingham. W pokrętnej sennej logice byłyśmy niewidzialne dla otoczenia, które - nadzwyczaj ożywione - planowało ewakuację rodziny królewskiej, której grożono zamachem. Wyprowadzano właśnie królową Elżbietę II, kiedy książę Filip wysyczał (dodam, że piękną polszczyzną) - "Muszę jeszcze zabrać moją protezę..."

W tym momencie rzeczona Przyjaciółka, której najwyraźniej wspomniana proteza z czymś się skojarzyła, niepomna na niezwykłość sytuacji, wypaliła:

 - A wiesz, kawał mi się przypomniał!

Spotykają się dwa małżeństwa w wieku około 80 lat. Rozmowa schodzi na tematy okołołóżkowe. Jeden z małżonków pyta drugą parę:
- A jak tam u was z seksem?
- No wiesz, nieszczególnie dobrze, już nie te lata...
- A to dziwne, bo u nas rewelacja, robimy to kilka razy dziennie, w pozycjach, o których nam się wcześniej nawet nie śniło i ciągle nam mało...
- Ale jak to się wam udaje?

... i właśnie w tym momencie syn mój postanowił, że rozwiązanie wielkiej zagadki ludzkości jest mniej ważne od jego posiłku, co oznajmił światu donośnym wrzaskiem...

Zna ktoś ciąg dalszy?

P.S. Przypuszczam, że psy rasy Welsh Corgi Pembroke, które pasjami hoduje królowa Elżbieta II, podczas ewakuacji pałacu Buckingham zachowały filozoficzny spokój. Zupełnie jak nasz egzemplarz.

2 czerwca 2011

Autostopem przez galaktykę



Byłam wczoraj w kosmosie. Serio. Kto nie wierzy, niech przeczyta.

Zaczęło się od oślepiającego rozbłysku światła. Na początku nic nie widziałam, ale po chwili zaczęłam rozróżniać kształty. Nie pamiętam dokładnie kiedy minęłam kilka rozklekotanych satelitów komunikacyjnych i stację kosmiczną Alfa, ale przypuszczam, że było to chwilę po świetlnym rozbłysku. Sekundę później w tyle zostawiłam Marsa, o mały włos nie rozkwasiłam się o Jowisza i inne gazowe olbrzymy i mknęłam dalej, poza Układ Słoneczny. A tak przy okazji - jak to jest z tym Plutonem - planeta, czy nie? Nieważne.

Kiedy grawitacja Słońca zaczęła słabnąć - ja zaczęłam jeszcze bardziej pędzić. Gwiazdy migały po bokach mojej głowy i było ich więcej i więcej, i więcej... Kiedy zlały się w jeden kolorowy pas, a moje oszołomienie zaczęło mijać, postanowiłam wracać na Ziemię. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Na miękkich nogach dopadłam w końcu kanapy w salonie.


Zapytacie pewnie, co ćpałam, czy to pseudoefedryna z tabletek na kaszel i ile tego trzeba zjeść, żeby opuścić Drogę Mleczną i polecieć dalej. Nic z tego, jestem czysta jak łza, ręce miałam na kołdrze, a na kaszel piję syrop prawoślazowy w zalecanej dawce.

To mój syn kochany, uzbrojony w dwie świeżo wyklute jedynki, ugryzł mnie w pierś podczas karmienia.

Następnym razem wybieram się do Rowu Mariańskiego. Bez butli, na jednym wdechu.