6 grudnia 2014

In vino veritas

- Witam panią bardzo serdecznie, jestem Asystentką Działu Alkoholowego i z przyjemnością pomogę pani w dokonaniu właściwego wyboru - szczebioce młoda i śliczna panna, która wyrosła przede mną jak spod ziemi, kiedy postawiłam stopę przy półce z winami.

- Świetnie się składa, właśnie chciałam się poradzić w sprawie wyboru wina. - uśmiech spełza z przystojnej twarzyczki, na szczęście makijaż trzyma całość w ryzach.

- Proszę zatem powiedzieć, czego pani poszukuje... - Asystentka Działu Alkoholowego zgrabnie odbija piłeczkę, widać że wina to nie jest jej specjalność.

- OK, chciałabym wino czerwone, wytrawne, najlepiej z Nowego Świata, raczej Chile, Central Valley. I takie "z wyższej półki".

Pani Asystentka Działu Alkoholowego bierze głęboki wdech i zgrabnym ruchem delikatnej rączki pokazuje mi regał wykrzykując z ulgą:

- Proszę bardzo! Górna półka jest TU!

Chwilę trwało zanim dotarła do mnie treść tego wyznania, a potem poczułam radość, że ktoś był na tyle miły, iż wskazał mi właściwą część sklepowego mebla.

- Pięknie pani dziękuję, bardzo mi pani pomogła, tyle tu regałów, że można się pomylić, która półka jest na górze, a która na dole..

Po pobieżnym zlustrowaniu górnej półki nie dostrzegam niczego interesującego, więc chwytam za frak wycofującą się cichaczem Asystentkę Działu Alkoholowego, ruchem głowy wskazuję na stojącą w kącie przeszkloną lodówkę i pytam:

- A te wina tam, w tej lodóweczce?

- A te, to nieee...  TO TE DROŻSZE.

Może po prostu nie powinnam chodzić na zakupy w sportowej kurtce, adidasach oraz z plecaczkiem..?

7 września 2014

Wspomnienie wakacji

 - Zobacz, Artur, jak nasze dzieciaki fajnie radzą sobie w wodzie! - mówię z dumą obserwując z leżaka naszą dwójkę pluskającą się w basenie. - Ala w tej dmuchanej kamizelce unosi się na wodzie jak kaczka.

- Raczej jak zmoknięta kura lub brzydkie kaczątko... - konstatuje bezlitośnie Artur.

Ala bezbłędnie wyłapując wszelkie komentarze dotyczące jej osóbki wypala:

 - Tylko nie brzydkie kaczątko! - mała jest bliska płaczu.

 - Ale po co te nerwy? Pamiętasz bajkę o brzydkim kaczątku? - próbuję załagodzić jakoś sprawę.

- Pamiętam. - łykając wodę i łzy odpowiada Ala.

- I jak się skończyła też pamiętasz? - ciągnę wywód logiczny.

- Pamiętam. Z kaczątka wyrósł piękny łabędź.

- No to czemu marudzisz?

- Bo zajęło to mu MNÓSTWO CZASU!




7 lipca 2014

Trouble

- Tato, czy ty kiedyś umrzesz?
- Alu, tak się składa, że niestety każdy człowiek kiedyś umrze. Ja również.

Ala, wyraźnie poruszona, prawie płacząc:

- Ale nie możesz! Będziemy cię potrzebować! A co, jak wpadniemy w TARAPATY?!

26 czerwca 2014

Kałasznikow z pytaniami

 - Mamo, a co jest na końcu świata? Czy tam jest ciemno i przepaść?

 - Mamo, co będzie po końcu świata?

- Mamo, czemu niektórzy ludzie zabijają mrówki?

- Mamo, bardzo cię kocham i nigdy cię nie zapomnę. Nawet jak UMARNIESZ.

- Mamo, kiedy UMARNIESZ?

18 czerwca 2014

Wiesz, co jesz?

Kilka tygodni temu usłyszałam w telewizji, że parę dni wcześniej odwiedził nas jeden z katarskich szejków. Wizyta była prywatna, szejk ustrzelił kilka jeleni, zapłacił gotówką i cichaczem wrócił do ojczyzny mlekiem wielbłądzim i ropą naftową płynącej.

Przejęty dziennikarz relacjonujący - w prawdzie post factum - to wydarzenie, przepytywał na tę okoliczność równie rozentuzjazmowaną właścicielkę hotelu. Czy szejk miał specjalne życzenia, czy był miły, co mówił, czego nie powiedział i - oczywiście co Jego Naftowa Wysokość jadł.

- Szejk był bardzo radosny, nie miał specjalnych życzeń, a najbardziej smakował mu oczywiście nasz polski SCHABOWY.

I taka mi się refleksja nasunęła, że jak szejk się połapie, że wcinał wieprzowinę, ba! chwalił i o dokładkę prosił, to nawet nie będę miała żalu, że Katar najedzie nas zbrojnie i wprowadzi prawo szariatu tu, nad Wisłą.

Insha'Allah!

16 maja 2014

Górne C

Jadę samochodem z Alą, w tle klasyka z radia.

- Posłuchaj Alu, jak pięknie śpiewają! To opera "La Traviata" - mówię nucąc pod nosem "Libiamo".

Ala słucha przez chwilę, po czym bezlitośnie wypala:

 - Dla mnie mamo, to ta pani po prostu WYJE.

Wypijmy...

21 marca 2014

Czarowny Czaruś

Adaś, cały dzień testując granice cierpliwości rodziców, zabrnął w kozi róg doprowadzając do tego, że nikt z rodziny nie chciał z nim rozmawiać.

 - Jesteś niegrzeczny i nikogo nie słuchasz, dlatego nikt nie będzie słuchał ciebie. Od teraz - dopóki nas nie przeprosisz - nikt się do ciebie nie będzie odzywał. - stawiam sprawę na ostrzu noża.
- Zupełnie nikt?
- Nikt.

Zmarszczone brwi i wykrzywione grymasem usta wystarczyły za komentarz. Po paru chwilach Adaś mięknie, nie rezygnując jednocześnie z dalszego testowania.

 - Poproszę pić.

Kubek z wodą bez słowa pojawia się na stoliku.

-  Poproszę banana.

Banan cicho ląduje obok kubka. Atmosfera gęstnieje podsycana przez radosne dialogi prowadzone z Alicją, która wietrząc bezbłędnie koniunkturę gra anioła wcielonego, zerkając z wyższością na coraz bardziej skwaszonego Adasia.

W czasie kąpieli coś w nim pęka.

- Ślicznie wyglądasz, mamo... - zaczyna nieśmiało, kiedy wyciągam go po kąpieli z wanny. Milczę jak zaklęta.
- Masz ładne paznokcie - komplementuje ze znawstwem mój świeży manicure. Coś we mnie lekko topnieje i z niemałym trudem powstrzymuję się od parsknięcia śmiechem i wybaczenia mu wszystkiego.

- Mamo! MORDUCHNO ty moja!

Szach, mat.

2 marca 2014

Aleksander i deszcz

Znowu przywiało mnie do Skopje, które tym razem przywitało mnie ścianą wody. Aleksander Wielki wita podróżnych na lotnisku swojego imienia, a podczas pobytu w Macedonii nie da się nie natknąć na wzmiankę o dawnym królu. Po drodze do hotelu minęłam dwa pomniki (konne, rzecz jasna) i hotel "Aleksandar Palace".

Na lotnisku czekał pan z moim nazwiskiem wypisanym na kartce. Po przywitaniu się w nader internacjonalnym języku na migi zaoferował, że weźmie moje (dwie) walizki. Łapiąc za większą chyba z miejsca pożałował swojej decyzji, ale duma nie pozwoliła mu tejże zmienić. Cóż, pochodzi ze szlachetnego rodu, a to zobowiązuje.

Po wyjściu z terminala spadła na mnie woda z nieba. Pan - chyba z zemsty - z błyskiem w oku taszczył walizę i parasol. Ale ten ostatni ładnie złożony pod pachą. No cóż, z cukru nie jestem, czepiać się nie będę.

Po umieszczeniu bagaży w aucie i odpaleniu silnika pan poczuł się w obowiązku nawiązać grzecznościowy dialog.

- First time in Macedonia?
- No, I was here a year ago.

Cisza. Najwyraźniej piłeczka znalazła się po mojej stronie, więc nieśmiało pytam:

 - Have you been sent here by the hotel, or by our distributor? - próbuję wysondować, czy podwózka z lotniska odbywa się na koszt naszego firmowego pośrednika, czy też zapewnia ją hotel.
 - Yes, hotel only 10 minutes from the airport! - radośnie podchwycił pan i poczułam, że nasza rozmowa z przyczyn obiektywnych musi skończyć się właśnie w tym momencie.

I dopiero kiedy mój mało rozmowny szofer wyciągał bagaże z samochodu zauważyłam, że jest nieziemsko wprost podobny do Colina Farrella. Oczywiście w swoim najsłynniejszym filmowym wcieleniu...





28 lutego 2014

Twist and shout!

Wczoraj, odbierając dzieci z przedszkola, skręciłam nogę w kostce. Najpierw przeklęłam siarczyście schody, które miały czelność posiadać dodatkowy stopień, którego wcale się nie spodziewałam, zdławiłam kolejną porcję wyrażeń nieparlamentarnych próbując opanować lekkie zaćmienie umysłu, a potem - ku uciesze progenitury - dałam im małą pokazówkę "Ministerstwa Głupich Kroków". Niech się młodzież chowa na najlepszym angielskim humorze, a co!

 - Mamo, czemu tak śmiesznie chodzisz? - zapytał ubawiony po pachy Adaś.
 - Bo skręciłam nogę w kostce i teraz bardzo mnie boli - wysyczałam przez łzy.
 - Trzeba było uważać... - dodała rzeczowo Ala sadowiąc się w swoim foteliku.

Wracając do domu błogosławiłam w myślach konstruktorów automatycznej skrzyni biegów i samą siebie, że łaskawa byłam uszkodzić lewą, nie prawą nogę.

Rano Ala, zobaczywszy mój fachowo zrobiony przez Artura okład z sody oczyszczonej, wypala:

 - Mamo, a czy noga ci się już ODKRĘCIŁA?




17 lutego 2014

Hava nagila!

Dzieci od Dziadków w prezencie dostały skarbonki. Wraz z nimi otrzymały również pogadankę umoralniającą o oszczędzaniu pieniędzy gratis. Wiśnią na torcie była dżentelmeńska umowa zawarta między dziećmi i rodzicami, na mocy której wybitnie dobre zachowanie dzieci będzie nagradzane finansowo, natomiast rażące naruszenie form współżycia społecznego zakończy się uszczupleniem zasobów finansowych. Docelowo, kiedy skarbonki się zapełnią, dzieci wraz z rodzicami udadzą się do sklepu z zabawkami i - reszty łatwo się domyślić.

- Mamo, a jak będę grzeczna to dostanę pieniążki? - drąży Ala.
- No jasne, przecież taką mamy umowę.
- Czyli za dobre zachowanie dostaniemy DWA pieniążki?
- Niech ci będzie...
- A co, jak będę niegrzeczna?
- Wtedy zabieramy ze skarbonki...
- Ale tylko jeden pieniążek, prawda?



It's the end of the world (as we know it)

Popołudnie, siedzę w domu i pracuję. W tle brzęczy telewizor, ale jeden dźwięk wybija się ponad hałas. Wyglądam przez okno i lokalizuję źródło - po naszym osiedlu  powoli jedzie mały, biały samochodzik z flagą i krzyżem zatkniętymi na dachu. Przez megafon męski głos roztacza wizję nadchodzącego kataklizmu, który ma być karą Boga za grzechy ludzkości. Ma rozpocząć się od nuklearnego konfliktu, który przeżyją wierni bożym przykazaniom. Głos nawołuje do nawrócenia się i modlitwy.

Myślę sobie - wolny kraj, każdy ma prawo zwariować w dowolnie wybrany przez siebie sposób i dzielić się tym radosnym faktem z bliźnimi.

Facet robi jeszcze dwie rundy po okolicznych uliczkach i zapominam o sprawie.

Wybija 15:30, biorę psa i biegniemy posprawdzać kotom przepustki. Na chodniku ulotki - podnoszę jedną wiedząc, że musiał je rozrzucać pan z białego autka. Czytam i włosy stają mi dęba.

Ulotka opisuje historię biznesmena, który utracił wielomilionowy majątek. Pocieszenia szukał w wierze i  - jak twierdzi - podczas modlitwy w jednym z kościołów doznał objawienia i otrzymał misję ratowania gatunku ludzkiego przed zagładą.

Myślę dalej  - w porządku, ostrożności nigdy za wiele, różne rzeczy dzieją się na świecie. Może to nie Majowie, ale właśnie pan Leszek z Kątów Wrocławskich przewidział precyzyjnie koniec świata. Koniec końców - Polak potrafi.

Czytam dalej i uśmiech spełza mi z twarzy. W ulotce ów pan opisuje, jak należy zabezpieczyć się przed atakiem nuklearnym.Oczywiście poleca gromadzenie zapasów żywności oraz modlitwę i przyjmowanie sakramentów. Pan Leszek daje również zalecenia, jak chronić domy - przed "atomem". Wiernych ma zabezpieczać styropian i pianka pourytanona (pisownia oryginalna). I teraz najważniejsze: pan zaleca obkładanie ścian styropianem, uszczelnienie pianką okien oraz - uwaga! uwaga! - otworów wentylacyjnych i przewodów kominowych.

Niech na tysiąc osób uwierzy jedna. I niech "zabezpieczy" swój dom...

Szczerze zastanawiam się, czy nie zawiadomić Policji.

A tak zupełnie na koniec sprawdzę, czy pan Leszek nie ma udziałów w budowlance.




11 stycznia 2014

Na bank!

Z cyklu "Rozmowy z konsultantami" - gawęda sprzed paru miesięcy:

- Halo, dzień dobry, nazywam się Grzegorz Upierdliwiec i dzwonię z banku Drobny Druczek. Czy mogę porozmawiać z panią na temat kredytu?

- A ile chce pan pożyczyć?