Znowu przywiało mnie do Skopje, które tym razem przywitało mnie ścianą wody. Aleksander Wielki wita podróżnych na lotnisku swojego imienia, a podczas pobytu w Macedonii nie da się nie natknąć na wzmiankę o dawnym królu. Po drodze do hotelu minęłam dwa pomniki (konne, rzecz jasna) i hotel "Aleksandar Palace".
Na lotnisku czekał pan z moim nazwiskiem wypisanym na kartce. Po przywitaniu się w nader internacjonalnym języku na migi zaoferował, że weźmie moje (dwie) walizki. Łapiąc za większą chyba z miejsca pożałował swojej decyzji, ale duma nie pozwoliła mu tejże zmienić. Cóż, pochodzi ze szlachetnego rodu, a to zobowiązuje.
Po wyjściu z terminala spadła na mnie woda z nieba. Pan - chyba z zemsty - z błyskiem w oku taszczył walizę i parasol. Ale ten ostatni ładnie złożony pod pachą. No cóż, z cukru nie jestem, czepiać się nie będę.
Po umieszczeniu bagaży w aucie i odpaleniu silnika pan poczuł się w obowiązku nawiązać grzecznościowy dialog.
- First time in Macedonia?
- No, I was here a year ago.
Cisza. Najwyraźniej piłeczka znalazła się po mojej stronie, więc nieśmiało pytam:
- Have you been sent here by the hotel, or by our distributor? - próbuję wysondować, czy podwózka z lotniska odbywa się na koszt naszego firmowego pośrednika, czy też zapewnia ją hotel.
- Yes, hotel only 10 minutes from the airport! - radośnie podchwycił pan i poczułam, że nasza rozmowa z przyczyn obiektywnych musi skończyć się właśnie w tym momencie.
I dopiero kiedy mój mało rozmowny szofer wyciągał bagaże z samochodu zauważyłam, że jest nieziemsko wprost podobny do Colina Farrella. Oczywiście w swoim najsłynniejszym filmowym wcieleniu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz