31 grudnia 2008

Dzień 16

Dziś wyprawa do Soufriere - wg przewodników - jednego z najpiękniejszych miejsc na wyspie. My najbardziej chcieliśmy zobaczyć, wybaczcie spolszczenie, Pitony (Petit Piton i Gros Piton) - dwa wierzchołki wulkaniczne wyrastające wprost z Morza Karaibskiego, wysokie na ponad 700 m. Zapakowaliśmy się do autka i jazda!


Pamiętam, że zaraz po naszym przyjeździe próbowałam dowiedzieć się, dlaczego do naszego domu przyjechaliśmy z lotniska dłuższą trasą. Okazało się, że krótszą trasą nie jeździ się po zmroku i kropka. Miałam się przekonać, dlaczego.


Minęliśmy bananowe plantacje w pobliżu Castries i tuż za nimi zaczęliśmy się modlić. Błogosławiliśmy napęd 4x4 i automatyczną skrzynię biegów. Dość powiedzieć, że asfaltowa drożynka wije się w przypadkowy sposób tuż nad krawędzią urwiska, w dole jest tylko las deszczowy, a na dalekim dnie - Morze Karaibskie. Nie wiem, co bardziej zapiera dech w piersiach - widoki, czy strach przed swobodnym spadaniem.

P1010871

P1010889

P1010891

Po drodze zatrzymywaliśmy się co chwila, żeby robic zdjęcia. Może dlatego do Soufriere jechaliśmy 3 godziny, a z powrotem - półtorej... Pierwszy raz widziałam kwiat bananowca, który jest wielki, ciężki i nie pachnie. Bukietem możnaby powalić średniej wielkości krowę.

P1010900

P1010911

Wiem również, że nie można rozkładać leżaka pod palmą kokosową, na której sa dojrzałe orzechy. Jest to niezdrowe na zęby i inne części ciała, natomiast rewelacyjnie ćwiczy refleks. Nieważne, że palmy są piękne i dają cień.

P1010905

P1010902

Kiedy już przestaliśmy liczyć ostre zakręty i strome podjazdy, za jednym z nich ukazały się Pitony.

P1010912

P1010913

Zdjęcia są zamglone, ale nie z powodu brudnego obiektywu, lecz ulewnego deszczu tropikalnego. W końcu las deszczowy bierze skądś swoją nazwę...

P1010943

P1010935

P1010947

P1010955

P1010958rev

P1010962

Wyspiarze mają zamiłowanie do nadawania łodziom rybackim oryginalnych nazw. Na początku mnie to dziwiło, teraz kolekcjonuję zdjęcia. Oto mała próbka fantazyjnego nazewnictwa nie tylko jednostek pływających.

P1010946

P1010954

P1010964

P1010548 

I na koniec:

P1010945

P1010984

P1020100

Nie wiem, ile lat miała  Madame de Micoud, ale niewiele po niej zostało...

 

Aha - dziś Sylwester. U nas - opcja: butelka szampana i podziwianie fajerwerków nad Atlantykiem. Na dwa ognie - z St. Lucia i Martyniki.

Najlepsze życzenia!

30 grudnia 2008

Dzień 15

Zdaje się, że pisanie bloga z poślizgiem nie wychodzi mu na dobre. W poprzednim poście pominąłem jedno wydarzenie, więc zacznę od uzupełnienia.

Wczoraj rano zerwałem dzieciaki na równe nogi o szóstej rano, ponieważ poprzedniego dnia umówiliśmy się, że pójdziemy fotografować wschód słońca nad Atlantykiem. Dla dzieci była to niesamowita impreza, tym bardziej, że pozwoliłem im ograniczyć poranną higienę do umycia zębów (pełny prysznic po powrocie), co zostało przyjęte aplauzem. Chyba będę fajnym ojcem.

Efekty porannej wyprawy na wschodnie wybrzeże możecie podziwiać na zdjęciach.

P1010572

P1010588

P1010595

Wynajętym samochodem udaliśmy się na naszą pierwszą samodzielną wyprawę w głąb wyspy. Żadna mapa nie jest w stanie przygotować kierowcy na doznania z jazdy po tym górzystym i porośniętym lasem subtropikalnym terenie. To nie tyle zastrzyk adrenaliny, co raczej ciągła kroplówka z tego hormonu.

Miejscowi mają trochę racji odradzając turystom samodzielną jazdę zachodnią autostradą (z przyczyn, których do tej pory nie potrafię odgadnąć, każda dwupasmowa asfaltowa droga jest tutaj nazywana autostradą). Zaraz za Castries droga biegnie przez jakiś czas w miarę równo, usypiając czujność kierowcy i pobudzając pasażera, który może podziwiać ogromne plantacje bananów. Co kilkaset metrów stali miejscowi, u których można zaopatrzyć się w owoce. Pierwszy raz w życiu jadłem banany zerwane przed chwilą z drzewa. Niesamowite.

P1010766

P1010782

Po minięciu terminala dla tankowców z ropą naftową zrobiło się naprawdę ciekawie. Droga zrobiła się bardziej kręta i stroma. Z lewej strony mieliśmy skaliste zbocza porośnięte paprociami drzewiastymi (krzyk Anki, bo w Polsce można je zobaczyć wyłącznie w formie skamielin), z prawej - dwudziestometrowa przepaść z piętnastometrowymi palmami, kawałek dalej widok na Morze Karaibskie (kolejny okrzyk zachwytu).

P1010792

Marigot Bay

P1010879

P1010893

Siedząc po niewłaściwej stronie samochodu, jadąc pod prąd i mając po swojej lewej wrzeszczącą żonę, zagłębiłem się w dżunglę. Ciasne zakręty po sto osiemdziesiąt stopni ostro w górę lub ostro w dół w pewnym momencie stały się normą. Oczywiście o żadnych barierkach ochronnych nie mogło być mowy, za to wzdłuż całej trasy po jednej stronie ciągnął się głęboki kanał burzowy. Miejscowi jeżdżą tutaj tak, jakby części samochodowe były na wagę złota, w związku z czym drastycznie ograniczają zużycie hamulców i świateł, nie oszczędzają za to na klaksonach.

Kiedy w końcu oczy przestały wychodzić mi z orbit i tętno spadło poniżej dwustu uderzeń, doszedłem do wniosku, że pijani projektanci dróg przekazali plany pijanym robotnikom, których pilnował pijany nadzór, a jakiś wesołek na końcu tego łańcuszka nakazał kierowcom jeździć na trzeźwo.

Zajechaliśmy w pobliże wioski rybackiej Anse La Raye. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby zamiast "Highway" na drogowskazie wybrać "Local Traffic". Wjechaliśmy w środek chaosu i smrodu ryb.

P1010989

Anse La Raye

Uliczki były takiej szerokości, że żeby się minąć z innym pojazdem, trzeba było składać lusterka. W centrum wioski ktoś chyba remontował sobie chałupę, bowiem dwie ciężarowki z cegłami i jedna z gruzem kompletnie zablokowały przejazd. Kiedy chciałem wycofać auto, we wstecznym lusterku zobaczyłem zupełnie przyzwoity korek. Po mniej więcej pół godzinie budowlańcy zakończyli rozładunek i można było jechać dalej.

I wiecie co? Przez cały ten czas nikt nie zatrąbił, nikt nie krzyknął ani w inny sposób nie okazał zniecierpliwienia. Spróbujcie tej samej sztuczki w Polsce, a poźniej możecie nazywać St. Lucię krajem Trzeciego Świata.

W każdym razie w końcu się oswobodziliśmy, znaleźliśmy miejsce na zaparkowanie auta i udaliśmy się na zwiedzanie. Sympatyczna sprzedawczyni ciuchów na rynku, kiedy już dowiedziała się o naszej podróży poślubnej, zaczęła udzielać Ance rad.

- Bierz się za rodzenie dzieci, kochanie. Ja mam szóstkę i dopiero czterdzieści sześć lat - oznajmiła dumnie. Moim zdaniem wyglądała na nie więcej niż trzydzieści pięć. - Pierwsze urodziłam mając trzynaście lat.

Później poznaliśmy Johna rybaka.

P1010775

Zgodne z tym, co mówi John, wioska liczy pięć tysięcy mieszkańców i prawie wszyscy utrzymują się z połowu ryb. Pokazał nam w jaki sposób robi się łodzie na modłę kreolską, z jakich drzew i tak dalej. Strasznie sympatyczni są ludzie tutaj.

W drodze powrotnej do domu zahaczyliśmy o fryzjera. Poprosiłem faceta o czarne dredy do ramion, ale chyba mnie nie zrozumał. Bariera językowa to straszna rzecz.

P1010831

29 grudnia 2008

Dzień 14

Wyprawa do miasteczka. Pisząc bloga z pewnym opóźnieniem i będąc bogatszym o nowe doświadczenia kilku kolejnych dni mogę się z Anką zgodzić, że Gros Islet to jednak miasteczko, choć na pierwszy rzut oka wygląda jak slumsy. Piszę tak, ponieważ widziałem już tutaj wioskę z prawdziwego zdarzenia, ale o tym będzie kiedy indziej.

Wszystkie zdjęcia zostały zrobione w miasteczku. Żywy inwentarz, spacerujący gdzie popadnie, to tutaj norma. Jadąc samochodem trzeba bardzo uważać, bo inaczej na obiad będzie rosół albo pieczeń.

P1010688

P1010668

P1010679

P1010675

P1010686

P1010687

P1010669

Poznany w jednej z knajpek mężczyzna okazał się Irlandczykiem. Ci skubani Irole znajdą się chyba w każdym zakątku świata. W każdym razie Bruce, bo tak ma na imię, osiadł na wyspie przed czterema laty i wygląda na to, że od tej pory nie trzeźwieje.

- Czy wiecie, że taki marlin - powiedział Bruce, kiedy pogawędka zeszła na łowienie ryb w morzu - o swojej płci decyduje dopiero, kiedy osiągnie wagę stu funtów?

Nawet Anka o tym nie wiedziała. Wcześniej facet wspomniał, że na wyspie posiada cztery hotele, a pracująca w knajpce Murzynka jest jego matką, więc oboje oczekiwaliśmy raczej kolejnej próbki irlandzkiego humoru niż wykładu z ichtiologii. I rzeczywiście.

- Spróbujcie sobie wyobrazić - kontynuował - bardziej sfrustrowane zwierzę niż dziewięćdziesięciodziewięciofuntowy marlin!

P1010662

Na zakończenie wycieczki odkryliśmy piękną plażę, która tym tylko różniła się od tej w Rodney Bay dla turystów, że nikt nie próbował nas złupić za kawałek wolnego miejsca na piasku.

P1010689

28 grudnia 2008

Dzień 13

Próby przypomnienia sobie, co działo się w sobotę, spełzły na niczym. Oboje z Anką wstydzimy się zapytać o to Iwony i Krzyśka. Niewykluczone, że oni wstydziliby się nam odpowiedzieć.

Za to mogę z pewnością stwierdzić, że jetlag już mi przeszedł.

26 grudnia 2008

Dzień 12

W drugi dzień Świąt postanowiliśmy pozwiedzać najbliższą okolicę. Wstyd się przyznać, ale przez dwa tygodnie pobytu na wyspie jedyne co robiliśmy, to wsiadaliśmy do samochodu i jeździliśmy na plażę.

To, co zapowiadało się na dwugodzinny spacerek zakończyło się półdniową wyprawą, a to za sprawą mojej żony-biologa, która jest lekko szurnięta na punkcie kwiatów, drzew, ptaków, fotosyntezy, gatunków i innych takich. Mnie z biologii interesuje prawie wyłącznie przekazywanie genów.

- Kolibry to jedyne ptaki, które potrafią fruwać do tyłu - poinformowała Anka swojego męża-ignoranta, kiedy nasza droga zamieniła się w zarośniętą ścieżkę.

Niewiele większe od trzmieli te małe cholery są tak szybkie, że ich fotografowanie spokojnie można okrzyknąć nową dyscypliną sportową. Włączyłem w aparacie zdjęcia seryjne, przestawiłem program na "zawody sportowe" i... na ponad trzysta zrobionych fotek mniej więcej dziesięć procent jest z kolibrem, a z tych z kolei połowa wyszła z wyraźnym kolibrem. Zupełnie nie rozumiem, co biolodzy widzą w tych ptaszynkach, skoro dookoła mają tyle większych.

P1010409

P1010387

image 

P1010320

P1010328

P1010444

P1010454

P1010460

P1010462

image