W sobotę Anka ze swoją teściową wybrały się do kina, więc na moment zostałem samotnym ojcem. Krótko po powrocie ze spaceru usłyszałem odgłos spłuczki klozetowej dochodzący od strony fotelika, w którym siedział brzdąc.
- Idziemy na przewijak, moja panno.
Zdejmuję pieluchę - okej, nie zemdleję przez co najmniej 10 minut, zdążę przewinąć. Kiedy już doprowadziłem do porządku to, co w porządku wcale nie było i zapiąłem pieluchę, zamiast normalnego w tych okolicznościach uśmiechu na buzi dziecka zobaczyłem podkówkę i drgającą dolną wargę. Tato, dlaczego mi to robisz?
Szybko przebiegłem przez listę wykonanych czynności:
mokra chusteczka - była, nawet niejedna
sucha chusteczka - patrz wyżej,
podłożyć świeżą pieluchę - jest,
kremik - momencik...
Rozpinam pieluchę, wyjmuję wieczko od kremu, zapinam pieluchę, wszyscy się cieszymy.
25 marca 2010
22 marca 2010
20 marca 2010
Wiosna!
Przepis na prawie wiosenny spacer.
Krok pierwszy:
Na początku należy zrobić się na bóstwo. Nieistotne, że używa się do tego musu z jagód. Najważniejsze, to damą być!
Krok drugi:
Wiosenna kreacja w odpowiednich kolorach.
Krok pierwszy:
Na początku należy zrobić się na bóstwo. Nieistotne, że używa się do tego musu z jagód. Najważniejsze, to damą być!
Krok drugi:
Wiosenna kreacja w odpowiednich kolorach.
... widziałam oooooorła cień!
Krok trzeci:
Znaleźć odpowiedniego jelenia do pchania wózka, który na dodatek będzie z tego powodu niemożebnie szczęśliwy.
... jeszcze tylko 18 lat i będzie znowu spokojnie!
Krok czwarty:
Wiosny szukać nawet tam, gdzie nie powinno jej być.
... orły, sokoły, bażanty...
Na koniec (po powrocie sprintem do domu):
Najeść się.
A to, że przegoniło się mamę, tatę i psa kurcgalopkiem przez pół miasta jest sprawą drugorzędną. Najważniejsze, że ponoć jest wiosna! Czego i Wam życzymy.
17 marca 2010
Rękodzieło
- Jak myślisz, co to jest? - pytam ślubnego prezentując mu ostrożnie produkt dwudniowego dziergania na drutach.
- Czapka... - stwierdza po chwili wahania i z nadzieją w głosie Artur. Udaję, że nie słyszałam znaku zapytania na końcu zdania.
- Bingo! Wygrał pan wycieczkę do kuchni po kawę! - wykrzykuję z ulgą i łzami szczęścia w oczach. Nie jest jeszcze tak źle, skoro niewprawne oko tak doskonale oceniło moje rękodzieło. Poprzedniczkę rzeczonej czapki wydziergałam parę dni wcześniej, po czym radośnie wyprałam w pralce i odwirowałam w 1200 obrotów... Teraz czapkę Alicji możemy nosić razem z Arturem jednocześnie i jeszcze jest luźna... Taka rodzinna czapka mi wyszła.
- Ale jest jeden mały problem. - ciągnie niepewnie myśl. - Jeśli ty i moja szlachetnie urodzona siostra zamierzacie kontynuować proceder produkcji na drutach ubranek dziecięcych, to nasza córka będzie najbardziej obciachowo ubraną dziewczynką w przedszkolu i inne dzieci będą się z niej śmiać. A rodzice tychże - z nas...
Zupełnie nie wiem, o co mu chodzi, w końcu powiedział, że czapka!
- Czapka... - stwierdza po chwili wahania i z nadzieją w głosie Artur. Udaję, że nie słyszałam znaku zapytania na końcu zdania.
- Bingo! Wygrał pan wycieczkę do kuchni po kawę! - wykrzykuję z ulgą i łzami szczęścia w oczach. Nie jest jeszcze tak źle, skoro niewprawne oko tak doskonale oceniło moje rękodzieło. Poprzedniczkę rzeczonej czapki wydziergałam parę dni wcześniej, po czym radośnie wyprałam w pralce i odwirowałam w 1200 obrotów... Teraz czapkę Alicji możemy nosić razem z Arturem jednocześnie i jeszcze jest luźna... Taka rodzinna czapka mi wyszła.
- Ale jest jeden mały problem. - ciągnie niepewnie myśl. - Jeśli ty i moja szlachetnie urodzona siostra zamierzacie kontynuować proceder produkcji na drutach ubranek dziecięcych, to nasza córka będzie najbardziej obciachowo ubraną dziewczynką w przedszkolu i inne dzieci będą się z niej śmiać. A rodzice tychże - z nas...
Zupełnie nie wiem, o co mu chodzi, w końcu powiedział, że czapka!
...czapka cioci Sylwii...
...komplecik...
... o rany, mama znów robi na drutach!
4 marca 2010
Chemiczna Ala
- Kończysz już zakupy? To dobrze.
To właśnie usłyszałam przez telefon. Tło rozmowy stanowiły wrzaski odzieranego ze skóry i godności osobistej niemowlęcia. To jeden z tych telefonów, który potrafi zjeżyć nieistniejące włosy na plecach każdej mamy. Rzucam się na taśmę (tę przy kasie) i zaklinam kasjera, żeby się pospieszył.
Od początku: w ramach powrotu do środowiska naturalnego od czasu do czasu wyrywam się na zakupy. Ala z tatą, zaopatrzeni w mleko, pilota do TV i grzechotki różnego sortu zostają w domu pod telefonem.
- Bo to mleko, które nam zostawiłaś jakoś dziwnie smakuje. Coś jakby Ludwikiem czy inny zajzajerem do mycia naczyń. Generalnie z chemią domową mi się kojarzy. Jesteś pewna, że dokładnie umyłaś butelkę?
Jestem pewna.
- A dużo tego zjadła? - pytam ostrożnie.
- Sporo. Teraz zwija się i wrzeszczy w sposób niekontrolowany. I jakoś tak nieufnie na mnie patrzy. Spod byka tak...
Z prędkością światła pokonuję drogę powrotną do domu, łamiąc przy okazji wszystkie możliwe przepisy drogowe. Dopadam do domu. Próbuję mleka.
To... kefir o smaku polietylenu. W zepsutym mleku (nota bene: według wszelkiej zgromadzonej wiedzy rzeczone mleko nie miało prawa zepsuć się w ciągu 12 godzin przechowywania w lodówce) został podgrzany kawałek plastiku, który odpadł od laktatora...
Na szczęście Ala, mimo naszych szczerych wysiłków, przetrwała eksperyment bez szwanku. To się nazywa mieć strusi żołądek...
Geny to wielka siła!
To właśnie usłyszałam przez telefon. Tło rozmowy stanowiły wrzaski odzieranego ze skóry i godności osobistej niemowlęcia. To jeden z tych telefonów, który potrafi zjeżyć nieistniejące włosy na plecach każdej mamy. Rzucam się na taśmę (tę przy kasie) i zaklinam kasjera, żeby się pospieszył.
Od początku: w ramach powrotu do środowiska naturalnego od czasu do czasu wyrywam się na zakupy. Ala z tatą, zaopatrzeni w mleko, pilota do TV i grzechotki różnego sortu zostają w domu pod telefonem.
- Bo to mleko, które nam zostawiłaś jakoś dziwnie smakuje. Coś jakby Ludwikiem czy inny zajzajerem do mycia naczyń. Generalnie z chemią domową mi się kojarzy. Jesteś pewna, że dokładnie umyłaś butelkę?
Jestem pewna.
- A dużo tego zjadła? - pytam ostrożnie.
- Sporo. Teraz zwija się i wrzeszczy w sposób niekontrolowany. I jakoś tak nieufnie na mnie patrzy. Spod byka tak...
Z prędkością światła pokonuję drogę powrotną do domu, łamiąc przy okazji wszystkie możliwe przepisy drogowe. Dopadam do domu. Próbuję mleka.
To... kefir o smaku polietylenu. W zepsutym mleku (nota bene: według wszelkiej zgromadzonej wiedzy rzeczone mleko nie miało prawa zepsuć się w ciągu 12 godzin przechowywania w lodówce) został podgrzany kawałek plastiku, który odpadł od laktatora...
Na szczęście Ala, mimo naszych szczerych wysiłków, przetrwała eksperyment bez szwanku. To się nazywa mieć strusi żołądek...
Geny to wielka siła!
Subskrybuj:
Posty (Atom)