30 grudnia 2010

Wysokie ciśnienie

Jak podnieść ciśnienie rodzinie i przyjaciołom? Z brzuchem pod nos jest to niesłychanie łatwe.

Sytuacja I:
Czas akcji: parę dni temu, 9 rano.
Miejsca akcji: poczekalnia w przychodni, nasze mieszkanie, praca mojej Mamy.

Ja - w przychodni na pobraniu krwi do ostatnich przed porodem badań. W naszym mieszkaniu - Szwagierka doglądająca Ali. Mama dzwoni do naszego mieszkania. Szwagierka nie odbiera, bo to nie jej małpy, nie jej cyrk. Mama wpada w stan przedzawałowy, dzwoni do mnie na komórkę.

- Gdzie jesteś?!
- Nie mogę teraz rozmawiać, krew mi pobierają.
- ?! To JUŻ??? Rodzisz?!
- No skąd, w przychodni jestem, badania robię!

Sytuacja II:
Czas akcji: kilka dni temu, krótko przed południem.
Miejsce akcji: nasze mieszkanie.

Ala poszła spać, więc ciesząc się chwilą wolności zasiadam do komputera. Przezornie wyciszam urządzenia wydające dźwięki, w tym telefony wszelkiej maści. Wpadam w sieć. W tym czasie w najlepsze dzwoni do mnie Przyjaciółka. Dzwoni, dzwoni, dzwoni. Dostaję info na fejsbuka: odbieraj telefony, do cholery!

Sytuacja III:
Czas akcji: wczoraj przed południem
Miejsce akcji: nasze mieszkanie.

Ala śpi. Przezornie NIE wyciszam telefonów, ale zabieram je ze sobą do łazienki. Wchodzę pod prysznic. Szumi woda, szumią telefony, szumi zagotowana krew w żyłach ślubnego...

Jak to się skończy, kupię im po ciśnieniomierzu...

28 grudnia 2010

Murphy, I love you!

Prawa Murphy'ego są niezmienne i piękne. Jak grawitacja czy pomidorowa mojej Mamy.

Nadszedł ten wymarzony czas, kiedy Ala zaczęła przesypiać CAŁE noce (tu następują brawa i wszyscy się cieszą). Od ósmej wieczorem do siódmej rano, martwym bykiem, monotonnie. Cicho. Pięknie.

Wysypianie się, po trudach macierzyństwa, to dobrodziejstwo szczególne, ale pewnie przez większość niedoceniane. Ja tę zmianę w moim życiu powitałam z wściekłą radością, łzami szczęścia w oczach i... głębokim żalem, że zaraz znów przyjdzie mi się z tym luksusem rozstać. Bóg daje, Bóg zabiera...

Dla formalności - jestem w 9 miesiącu ciąży i zaraz powitamy na świecie nowy egzemplarz Wrzaskuna Pospolitego.

Ale ja się i tak cieszę!

27 grudnia 2010

Don't panic!

Znów się zaniedbaliśmy blogowo...

Postaram się pokrótce streścić to, co zaprzątało nasze głowy przez ostatni miesiąc.

Zacznę od wydarzeń wiekopomnych.

Dziecię zaczęło chodzić. Bezsprzecznie i nieodwołalnie. Szybko. Zawstydza Einsteina, bo rozszczepia atomy i zagina czasoprzestrzeń - jest jednocześnie w wielu miejscach na raz i w żadnym na sto procent. Jak elektron - można tylko ogólnie określić przestrzeń, gdzie powinien się znajdować.

Dziś w nocy, o północy, małżonek zabrał z łózka swoją kołdrę i ze słowami "tego się nie da dłużej znieść" na ustach opuścił demonstracyjnie sypialnię. Dotychczas był to mój tekst. Nic jednak nie trwa wiecznie.

A wszystko to przeze mnie i mój dziewięciomiesięczny brzuch. Tak to bywa, że pod koniec ciąży rosnący małolat rozpycha się w ciężarnej do granic możliwości, powodując przykre przypadłości z... chrapaniem na czele. Okazuje się, że w tej szlachetnej dziedzinie przerosłam nawet psa i męża, a to sztuka trudna. Mojego śpiącego ślubnego można bezpiecznie umieścić, dajmy na to, na koncercie Behemota tuż przy głośniku, względnie w walcowni stali bez obaw, że się obudzi... nie jest jednak biedaczek w stanie znieść niewinnego chrapolenia małżonki... Dziwny jest ten świat. W tej rozgrywce jest 1:1.



Z łazienką wygraliśmy starcie - po trzech tygodniach zmagań ekipa udostępniła nam przybytek - lśniący, nowy i błyszczący. Alicja uwielbia nową łazienkę, w szczególności zaś mycie zębów nową szczotką do sedesu. Co kraj, to obyczaj.

Były Święta. Był Mikołaj i prezenty. Był wyścig zbrojeń, kto ugotuje więcej, zje więcej. W kategorii prezentowej wygrał małżonek, bo nie dość, że dostał swój przydział, to jeszcze zaanektował podarek Młodej - od paru dni, po przyjściu z pracy zasiada do budowania z klocków Lego... Już mu obiecałam zestaw na urodziny, niech ma swoje i dziecku nie zabiera.

Dziś małoletni złoczyńca zeżarł dezodorant męski w sztyfcie. Wystarczyła jedna chwila, by Glut dobrał się do kosmetyków protoplasty i postanowił sprawdzić ich jakość organoleptycznie. Smakowało. Większość wyrwałam z paszczy, ale dziecię rozsmakowało się w środkach higieny osobistej. Martwić będę się dopiero wtedy, gdy latorośl zacznie popijać wodę brzozową.

Rodzeństwo Ali spieszy się nadal na ten świat, więc od pewnego czasu siedzimy na torbie szpitalnej, przypominając sobie instrukcję obsługi noworodka. Cieszę się, że nie przyszło mi rodzić w Święta. Teraz może uda się nie rodzić w Sylwestra...

W to, że uda się nie rodzić wcale nie uwierzę...

18 listopada 2010

Pierwsza namiętność Alicji

Ostatnimi czasy dziecię nasze zapałało dziwną i niewyjaśnioną namiętnością do gresu w korytarzu.

Owa osobliwa przypadłość objawia się leżeniem Ali na brzuchu na rzeczonym gresie, wydawaniem dźwięków kojarzonych z zadowoleniem i błogostanem oraz lizaniem podłogi połączonym z obfitym ślinotokiem. Kilka razy dziecię podjęło próbę ugryzienia płytek kompletem ośmiu zębów mlecznych. Znajomość najwyraźniej się rozwija i przechodzi w inny wymiar.

Nie wszystkie epizody ataku namiętności było mi dane podziwiać, ale wiem, że miały miejsce. Dziecię, po kilku chwilach nieobecności ujawniało się światu z paszczą pełną psiej sierści. Logika dyktuje dwa rozwiązania tego fenomenu: albo Ala podjęła kolejną próbę skonsumowania naszego psa (wątpliwa przyjemność, Pajda jest nieświeża i tłustawa), albo dziecko odbyło kolejną sesję czułości z podłogą.

Kusi mnie spróbowanie tego szczególnego sportu, ale mam swoje ograniczenia. Po pierwsze, w odróżnieniu od latorośli wiem, kiedy ostatnio myłam podłogę, a po drugie zaawansowana ciąża nie pozwala mi na swobodne leżenie na brzuchu - nie sięgam językiem do podłogi. W zamian za to mogę się kołysać w przód i w tył z majestatem przynależnym sporemu wielorybowi.

Nie zamierzam zabronić Ali bliskich kontaktów z podłożem - już wkrótce czeka ją pierwszy miłosny zawód - w związku z planowanym remontem łazienki i korytarza obiekt uwielbienia naszej córy zostanie bezlitośnie skuty...

Niech się sobą cieszą, póki mogą...