4 marca 2010

Chemiczna Ala

- Kończysz już zakupy? To dobrze.

To właśnie usłyszałam przez telefon.  Tło rozmowy stanowiły wrzaski odzieranego ze skóry i godności osobistej niemowlęcia. To jeden z tych telefonów, który potrafi zjeżyć nieistniejące włosy na plecach każdej mamy. Rzucam się na taśmę (tę przy kasie) i zaklinam kasjera, żeby się pospieszył.

Od początku: w ramach powrotu do środowiska naturalnego od czasu do czasu wyrywam się na zakupy. Ala z tatą, zaopatrzeni w mleko, pilota do TV i grzechotki różnego sortu zostają w domu pod telefonem.

- Bo to mleko, które nam zostawiłaś jakoś dziwnie smakuje. Coś jakby Ludwikiem czy inny zajzajerem do mycia naczyń. Generalnie z chemią domową mi się kojarzy. Jesteś pewna, że dokładnie umyłaś butelkę?

Jestem pewna.

- A dużo tego zjadła? - pytam ostrożnie.

- Sporo. Teraz zwija się i wrzeszczy w sposób niekontrolowany. I jakoś tak nieufnie na mnie patrzy. Spod byka tak...

Z prędkością światła pokonuję drogę powrotną do domu, łamiąc przy okazji wszystkie możliwe przepisy drogowe. Dopadam do domu. Próbuję mleka.

To... kefir o smaku polietylenu. W zepsutym mleku (nota bene: według wszelkiej zgromadzonej wiedzy rzeczone mleko nie miało prawa zepsuć się w ciągu 12 godzin przechowywania w lodówce) został podgrzany kawałek plastiku, który odpadł od laktatora...

Na szczęście Ala, mimo naszych szczerych wysiłków, przetrwała eksperyment bez szwanku. To się nazywa mieć strusi żołądek...

Geny to wielka siła!

Garść zdjęć


życie jest do bani... przynajmniej dzisiaj...



leżę pod gruszą


nie ma jak tata ;-)


widzę cię!

20 stycznia 2010

W pierwszych słowach mego listu...

- Amok! - rozlega się znad przewijaka. Udaję, że nie słyszę.
- Amok! - tym razem wołanie Ali jest bardziej natarczywe i wyraźniejsze. Podchodzę do Małej.
- Jesteś pewna, że nie "mama"? - próbuję przekonać niemowlę, że bardziej stosowne do wieku byłoby zawołanie rodzicielki niż określanie stanu emocjonalnego. Odpowiada mi promienny uśmiech i całkiem już normalne "agu". Puszczam incydent w niepamięć.



Dwa dni później. Dziecię nakarmione, przewinięte, znaczy się: zadowolone i rozmowne.
- Mumba! Mumba! - nutka tryumfu w głosie Ali jest nie do zignorowania. Zaglądam do wózka.
- Agu! - bezzębny uśmiech i trzepot rzęs każą mi zastanowić się, czy nie mam przypadkiem omamów słuchowych.
- Czy ty rzucasz na mnie jakieś zaklęcia? - pytam niepewnie.
- Agu! -  potwierdza Mała.

Dzisiaj w kuchni. Mała w leżaczku gada do storczyków na oknie. Zerkam niepewnie na Alę przysłuchując się jednocześnie jej monologowi.
- Amen! - pada na koniec całej serii "agu". Storczyki są wyraźnie wstrząśnięte.

Ja sprawdzam w dowodzie, czy nie mam na drugie Rosemary.



19 stycznia 2010

Odrobina retro


- Ma usta po Ani - zawyrokowała teściowa.
- Uszy po dziadku Zenonie - wtrącił teść. Nie wiem, kim był wujek Zenon i zaczęła mnie gryźć niepewność.
Na "kartofla w miejscu nosa po dziadku" mój tata zareagował bez specjalnego entuzjazmu.

W ogóle wszyscy nagle zaczęli dopatrywać się w naszej córce wszystkich możliwych podobieństw do szacownych przodków i krewnych, choćby nawet byli piątą kądzielą po mieczu. Gdyby tak dalej poszło, to w krótkim czasie z dzieciaka zrobiliby nam potwora doktora F. Miałem tego dość, więc udałem się do rodzinnego archiwum, wygrzebałem kilka starych fotografii i pozamykałem wszystkim aparaty mowy.





Miał rację Dawkins twierdząc, że geny rządzą tym światem, no nie?