Siedzę w samolocie, w dole widać już Warszawę. Wszyscy na swoich miejscach, pasy zapięte. Nad Lasem Kabackim dzwoni komórka. Myślę sobie - jakiś gapiszon zapomniał wyłączyć, zaraz przestanie bębnić.
Biznesmen w rzędzie za mną wygrzebuje telefon z aktówki i w tej sekundzie słyszę przeciągłe :
- Haaaaloooo, Stasiek? Czeeeeść. Nie. W samolocie jestem. W SA-MO-LO-CIE jestem! A dzięki, wszystko w porządku. No jasne, rozwalimy flachunię, jak chuj!"
- Stasiek? - pyta kolega biznesmena, też biznesmen.
- No tak, jest już na parkingu, czeka na nas. W lodówce też coś czeka, he he...
Warszawa zbliża się z każdą sekundą, Czterysta metrów nad ziemią, trzysta, widzę już ogrodzenie Okęcia i port towarowy.
Dryń, dryń... Odzywa się inna komórka. Kolega dogrzebuje się do swojego telefonu.
Dwieście metrów do ziemi.
- Halo? A witam panią! Oczywiście. Ale wie pani co, w samolocie jestem. Nie słyszy pani wyraźnie, bo lądujemy właśnie i hałas jest. LĄ-DU-JE-MY teraz, huk jest. Tak, zadzwonię, jak usiądziemy.
- Kwiatkowska dzwoniła. Kurwa, też sobie moment znalazła.
Ladies and Gentlemen, welcome to Warsaw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz