27 grudnia 2010

Don't panic!

Znów się zaniedbaliśmy blogowo...

Postaram się pokrótce streścić to, co zaprzątało nasze głowy przez ostatni miesiąc.

Zacznę od wydarzeń wiekopomnych.

Dziecię zaczęło chodzić. Bezsprzecznie i nieodwołalnie. Szybko. Zawstydza Einsteina, bo rozszczepia atomy i zagina czasoprzestrzeń - jest jednocześnie w wielu miejscach na raz i w żadnym na sto procent. Jak elektron - można tylko ogólnie określić przestrzeń, gdzie powinien się znajdować.

Dziś w nocy, o północy, małżonek zabrał z łózka swoją kołdrę i ze słowami "tego się nie da dłużej znieść" na ustach opuścił demonstracyjnie sypialnię. Dotychczas był to mój tekst. Nic jednak nie trwa wiecznie.

A wszystko to przeze mnie i mój dziewięciomiesięczny brzuch. Tak to bywa, że pod koniec ciąży rosnący małolat rozpycha się w ciężarnej do granic możliwości, powodując przykre przypadłości z... chrapaniem na czele. Okazuje się, że w tej szlachetnej dziedzinie przerosłam nawet psa i męża, a to sztuka trudna. Mojego śpiącego ślubnego można bezpiecznie umieścić, dajmy na to, na koncercie Behemota tuż przy głośniku, względnie w walcowni stali bez obaw, że się obudzi... nie jest jednak biedaczek w stanie znieść niewinnego chrapolenia małżonki... Dziwny jest ten świat. W tej rozgrywce jest 1:1.



Z łazienką wygraliśmy starcie - po trzech tygodniach zmagań ekipa udostępniła nam przybytek - lśniący, nowy i błyszczący. Alicja uwielbia nową łazienkę, w szczególności zaś mycie zębów nową szczotką do sedesu. Co kraj, to obyczaj.

Były Święta. Był Mikołaj i prezenty. Był wyścig zbrojeń, kto ugotuje więcej, zje więcej. W kategorii prezentowej wygrał małżonek, bo nie dość, że dostał swój przydział, to jeszcze zaanektował podarek Młodej - od paru dni, po przyjściu z pracy zasiada do budowania z klocków Lego... Już mu obiecałam zestaw na urodziny, niech ma swoje i dziecku nie zabiera.

Dziś małoletni złoczyńca zeżarł dezodorant męski w sztyfcie. Wystarczyła jedna chwila, by Glut dobrał się do kosmetyków protoplasty i postanowił sprawdzić ich jakość organoleptycznie. Smakowało. Większość wyrwałam z paszczy, ale dziecię rozsmakowało się w środkach higieny osobistej. Martwić będę się dopiero wtedy, gdy latorośl zacznie popijać wodę brzozową.

Rodzeństwo Ali spieszy się nadal na ten świat, więc od pewnego czasu siedzimy na torbie szpitalnej, przypominając sobie instrukcję obsługi noworodka. Cieszę się, że nie przyszło mi rodzić w Święta. Teraz może uda się nie rodzić w Sylwestra...

W to, że uda się nie rodzić wcale nie uwierzę...

3 komentarze:

  1. No i czy udało się nie urodzić w Sylwestra?
    Pytająca z zaciekawieniem,
    fanka Dżusta
    /dla przypomnienia: znajoma Madziare/

    OdpowiedzUsuń
  2. Udało się donosić, choć zwyczajowo nie donoszę :). Nadal czekamy na Wrzaskuna...

    OdpowiedzUsuń
  3. Taa, "nie donoszę"...
    Czy Sylwester, czy Dzień Babci/Dziadka - w sumie jaka to różnica? ;)
    Trzymam kciuki!
    Dżusta

    OdpowiedzUsuń