22 grudnia 2008

Dzień 7

Z racji tego, że Iwona potrzebuje odpoczynku, postanowiliśmy kontynuować naszą zabawę w rodziców. Energia rozsadzała "nasze" dzieci, zatem należało ją w rozsądny sposób skanalizować. Nic tak nie męczy dzieci, jak solidna dawka ruchu, więc wybraliśmy się na plażę.

Pierwsza awantura rozegrała się o to, na którą plażę jechać. Jako że wyspa z jednej strony obmywana jest wodami Atlantyku, a z drugiej - Morza Karaibskiego, wybór był spory. Troje dzieci - w przybliżeniu 27 różnych koncepcji. Na szczęście nie polała się krew. Jedziemy na Pigeon Island, czyli na cypel, który z każdej strony ma inny akwen.

Na drugą chryję nie trzeba było długo czekać. Pominąwszy mały spór o to, kto ma gdzie siedzieć w aucie, było w zasadzie nudno. Plaża (dodam, że płatna, bo na terenie zabytkowego fortu) nie spełniała niestety wysokich oczekiwań naszej trójki. Nie było fal. A po atlantyckiej stronie są. Rekiny również, wiec zostajemy nad Morzem Karaibskim. Mała awanturka o leżaki i możemy rozpocząć wypoczynek. Zapnijcie pasy...

Na plaży bez fal jest nudno. A co robią dzieci, kiedy jest nudno? Zabijają nudę i mój święty spokój. Najlepiej ochlapać każdego amerykańskiego turystę (no problem, ma'am), rzucić kamieniem w brata, rozłupać orzecha głazem i straszyć synogarlice głośnym wrzaskiem. Kocham plażę...

Artur widząc rozwój sytuacji dramatycznie zapragnął być przez chwilę sam, więc zamiast leżeć ze mną i walczyć z narastającą entropią, udał się na spacer. Jeśli dodam, że to 20 minutowa wspinaczka na wzgórze w 30-sto stopniowym upale wiecie, jak bardzo był zdesperowany. Poszedł. Teraz ja albo one.

Na szczęście plaża, a w zasadzie morze miało coś, co na chwilę zajęło naszą uroczą trójkę. Kolorowe rybki! To lepsze, niż telewizor z filmem "Gdzie jest Nemo?". Jest spokój, wrócił Artur. Posiedział chwilę i w końcu wymamrotał, że niedaleko jest jakaś jaskinia i nie daruje sobie, jeśli jej nie zobaczy. Idź...

Tymczasem Nemo z kolegami musiał już być na Trynidadzie, bo dzieci znudzone wyległy na brzeg. Wrócił Artur ze skwaszoną miną, bo jaskinia jest podwodna.

Czas wracać. Na okrasę maleństwa posprzeczały się o pełną fal plażę Atlantyku. Nic nie szkodzi, w końcu mam być kiedyś mamą.

Moja torba plażowa wydała mi się dziwnie ciężka w drodze powrotnej. Na miejscu okazało się, że Dominik zabrał z plaży odłamki rafy koralowej na pamiątkę. Chyba chce długo pamiętać, bo było tego z 5 kilo. Nie szkodzi, poniosę. Chciał jeszcze dorzucić parę kapsli po piwie. Kocham dzieci!

Po powrocie dzieci głodnym wzrokiem zerkały na kuchnię. Bez szemrania ugotowałam cały gar spaghetti, wydałam obiad i padłam. Nie ma to jak porządnie skanalizować energię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz