Serio, mogę trochę tej coli? |
11 sierpnia 2011
6 sierpnia 2011
30 lipca 2011
Pożegnanie z pupą - historia przydługa
Pupa, czyli według Alicji - pielucha. Niniejszym musimy odtrąbić pożegnanie z ową częścią dziecięcej garderoby.
Początki były trudne. Jako młodzi rodzice chcieliśmy być nowocześni i "trendy", więc kilka miesięcy temu kupiliśmy Ali najnowszy krzyk mody nocnikowej - prawdziwy kombajn wśród nocników.
Żeby nie było:
- był różowy? Był!
- miał nalepkę z Teletubisiami? Miał!
- zrobiony był z pachnącego (sic!) plastiku? Z pachnącego!
- wygrywał "Kaczuchy" jeśli dziecię raczyło go zapełnić? Do znudzenia...
Na przekór wszystkiemu nasza Latorośl nr. 1 używała owego cudu techniki do wszystkiego, ale nie do celów ustawowych. Był magazynem drobnych zabawek, klocków Lego, siedziskiem dla Oli (lalki), centrum rozrywki (dotknięcie styków wewnątrz nocnika uruchamiało muzyczkę), kapeluszem i eksponatem podłogowym. Smutny koniec nastąpił, kiedy Ala oderwała klapkę z całym mechanizmem, wydłubała baterię i oderwała kabelki.
Zniechęceni takim potraktowaniem naszych wysiłków - odpuściliśmy.
I trwał ten stan rzeczy dotąd, aż Babcia Iza, podczas pobytu całej naszej rodziny na wsi, zaproponowała powrót do korzeni. Oddelegowała Dziadka Andrzeja na strych, gdzie odnalazł mój osobisty, oldschoolowy nocnik, wieki temu zapakowany pieczołowicie przez moją Mamę i zmagazynowany. Ali stary nocnik wybitnie się spodobał i postanowiła z tej sympatii zrobić z niego właściwy użytek. Udało się raz.
Po powrocie do domu ciupasem kupiliśmy Najzwyklejszy Nocnik na Świecie i... zaskoczyło!
Każda udana Akcja pod Nocnikiem nagradzana była przez nas dzikim świętowaniem, biciem brawa, prośbami o autograf i układaniem rymowanych poematów na cześć, a także uroczystą procesją z wyprowadzeniem zawartości nocnika do łazienki i wylewnym jej pożegnaniem.
Doprowadziliśmy do tego, że dzisiaj do zrobienia siusiu wymagane jest quorum złożone z: rodzica, Lali-Oli, brata i serii pluszowych zwierzaków. Wszyscy mają patrzeć, a po sukcesie cieszyć się razem z jego autorką.
Żeby było radośniej - aby marazm rodziny nie ogarnął, Młoda potrafi napełniać nocnik co 5 minut, ku uciesze gawiedzi.
I te zapędy Ali ku temu, aby postronni obserwowali ją w sytuacji nader intymnej nie niepokoją mnie tak bardzo jak to, że odkąd pomalowałam paznokcie u stóp na czerwono, mój pełzający syn nie pozwala mi spokojnie przejść boso po dywanie. Początkujący fetyszysta?
Początki były trudne. Jako młodzi rodzice chcieliśmy być nowocześni i "trendy", więc kilka miesięcy temu kupiliśmy Ali najnowszy krzyk mody nocnikowej - prawdziwy kombajn wśród nocników.
Żeby nie było:
- był różowy? Był!
- miał nalepkę z Teletubisiami? Miał!
- zrobiony był z pachnącego (sic!) plastiku? Z pachnącego!
- wygrywał "Kaczuchy" jeśli dziecię raczyło go zapełnić? Do znudzenia...
Na przekór wszystkiemu nasza Latorośl nr. 1 używała owego cudu techniki do wszystkiego, ale nie do celów ustawowych. Był magazynem drobnych zabawek, klocków Lego, siedziskiem dla Oli (lalki), centrum rozrywki (dotknięcie styków wewnątrz nocnika uruchamiało muzyczkę), kapeluszem i eksponatem podłogowym. Smutny koniec nastąpił, kiedy Ala oderwała klapkę z całym mechanizmem, wydłubała baterię i oderwała kabelki.
Zniechęceni takim potraktowaniem naszych wysiłków - odpuściliśmy.
I trwał ten stan rzeczy dotąd, aż Babcia Iza, podczas pobytu całej naszej rodziny na wsi, zaproponowała powrót do korzeni. Oddelegowała Dziadka Andrzeja na strych, gdzie odnalazł mój osobisty, oldschoolowy nocnik, wieki temu zapakowany pieczołowicie przez moją Mamę i zmagazynowany. Ali stary nocnik wybitnie się spodobał i postanowiła z tej sympatii zrobić z niego właściwy użytek. Udało się raz.
Po powrocie do domu ciupasem kupiliśmy Najzwyklejszy Nocnik na Świecie i... zaskoczyło!
Każda udana Akcja pod Nocnikiem nagradzana była przez nas dzikim świętowaniem, biciem brawa, prośbami o autograf i układaniem rymowanych poematów na cześć, a także uroczystą procesją z wyprowadzeniem zawartości nocnika do łazienki i wylewnym jej pożegnaniem.
Doprowadziliśmy do tego, że dzisiaj do zrobienia siusiu wymagane jest quorum złożone z: rodzica, Lali-Oli, brata i serii pluszowych zwierzaków. Wszyscy mają patrzeć, a po sukcesie cieszyć się razem z jego autorką.
Żeby było radośniej - aby marazm rodziny nie ogarnął, Młoda potrafi napełniać nocnik co 5 minut, ku uciesze gawiedzi.
I te zapędy Ali ku temu, aby postronni obserwowali ją w sytuacji nader intymnej nie niepokoją mnie tak bardzo jak to, że odkąd pomalowałam paznokcie u stóp na czerwono, mój pełzający syn nie pozwala mi spokojnie przejść boso po dywanie. Początkujący fetyszysta?
22 lipca 2011
Plan B
Rozsądek nakazuje, aby mieć w życiu przynajmniej parę na nie pomysłów - jeden realizowany plan i kilka awaryjnych, na wypadek jeśli coś się nadweręży, jakiś trybik wyszczerbi i nasz misterny projekt świśnie, błyśnie i... zgaśnie. Parafrazując klasyka, plan ma być szczwany.
Tak też i my, ubolewając nad niektórymi smutnymi realiami życia, opracowaliśmy misterny plan B. Taki ładny, skrojony na miarę naszych możliwości. Wygodny, z pazurem i wielce tajny. A co, należy nam się!
Ponoć w życiu istnieje jeszcze coś takiego, jak intuicja i przeczucia. Przychylność wszechświata. Nisza. Zakrzywienie czasoprzestrzeni. Jakieś "tu i teraz". Now or never. Jak zwał, tak zwał, na pewno nie śniło się o tym nawet filozofom.
Wybrałam się dziś na spacer z Alą. Kiedy po raz setny próbowałam odłowić ją do domu, a ona uparcie wracała na huśtawkę z gromkim "buju-buju" na ustach, moje myśli nieustannie krążyły wokół planu B. Wtedy to, wprawiając huśtawkę w ruch i gapiąc się bezwiednie w trawnik, zobaczyłam to:
I jak tu się nie nastawiać optymistycznie, co?
Tak też i my, ubolewając nad niektórymi smutnymi realiami życia, opracowaliśmy misterny plan B. Taki ładny, skrojony na miarę naszych możliwości. Wygodny, z pazurem i wielce tajny. A co, należy nam się!
Ponoć w życiu istnieje jeszcze coś takiego, jak intuicja i przeczucia. Przychylność wszechświata. Nisza. Zakrzywienie czasoprzestrzeni. Jakieś "tu i teraz". Now or never. Jak zwał, tak zwał, na pewno nie śniło się o tym nawet filozofom.
Wybrałam się dziś na spacer z Alą. Kiedy po raz setny próbowałam odłowić ją do domu, a ona uparcie wracała na huśtawkę z gromkim "buju-buju" na ustach, moje myśli nieustannie krążyły wokół planu B. Wtedy to, wprawiając huśtawkę w ruch i gapiąc się bezwiednie w trawnik, zobaczyłam to:
I jak tu się nie nastawiać optymistycznie, co?
Subskrybuj:
Posty (Atom)