Nie, nie o sporcie będzie, żałuję.
Rzeczą przekazywaną zawodnikom biorącym udział w sztafecie jest wyjątkowo jadowity wirus przeziębienia, który do domu przyniosła Alicja i hojnym gestem rozdała rodzinie.
Zaczęło się od kataru, który ponoć leczony trwa siedem dni, a nieleczony tydzień. U niej trwa(ł) od 2 maja i dzisiaj zauważyłam lekką poprawę. Może to efekt leczenia?
Katarowi towarzyszy kaszel, który nieodmiennie kojarzy się z otwockim szpitalem gruźliczym lub czterdziestoma latami nałogowego palenia. Wybór należy do Ciebie.
Wirus otworzył wrota bakteriom i obecnie cała rodzina zmaga się z armią mikrobów i nakręca koniunkturę producentom chusteczek jednorazowych.
Najdłużej walczył Adaś, ale dziś w nocy padł ostatecznie i obecnie zaliczany jest do chorych domowników. Miał fory z okazji karmienia piersią, ale to nie do końca wystarczyło. Nie sądziłam, że czteromiesięczniak może mieć taki "dorosły" kaszel...
I na koniec mała refleksja: ciężko chore dzieciaki są bardzo marudne i generalnie rzecz ujmując - trudne w obsłudze. Ale ja wolę wściekłe stado przeziębionych, rozkapryszonych przedszkolaków niż jednego lekko zaziębionego dorosłego faceta...
Niech żyje maj, słońce i pogoda! Czego i Wam życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz