Rzutem na taśmę, z torbą szpitalną w aucie, wybraliśmy się wczoraj całą rodziną na ostatnie przedporodowe zakupy.
W centrum handlowym - błoga cisza i mało kupujących, na każdej witrynie plakaty obniżające zawyżone uprzednio ceny produktów zbędnych i zbędniejszych - słowem - poświąteczna sielanka.
Głównym celem był zakup prawdziwych, dorosłych butów do chodzenia dla Ali. Czas już dojrzał, dziecię chodzi, a butów jak na lekarstwo.
Nie chcę krakać, ale chyba Arturowi doszła kolejna baba kupująca obuwie - jakbym ja nie stanowiła wystarczającego nieszczęścia w tej kwestii. Dziecku zakupy chyba się bardzo spodobały, kopytko wyciągała z gracją, dając sobie wspaniałomyślnie nakładać kolejne modele, oglądała ze wszystkich stron, pod światło i w cieniu - rzekłabym - rasowo.
But wybrany. Tata zaliczył tylko lekki stan przedzawałowy przy kasie i można było wrócić do dom...
Tylko mi jakoś tak dziwnie się zrobiło na duszy, bo dotychczas to JA nosiłam najdroższe obuwie w tej rodzinie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz