13 grudnia 2008

Dzień -1

Totalna porażka. Zaplanowaliśmy sobie cały dzień w Londynie, tylko nikt nie przewidział, że będzie to chłodny i deszczowy dzień. Zamiast chodzić od sklepu do sklepu biegaliśmy jak mokre małpy z knajpy do knajpy, żeby wysuszyć ciuchy.  Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek w życiu wypił tyle kawy jednego dnia. Moja parasolka nie przetrwała konfrontacji z londyńskim wiatrem, który w prognozie pogody nazwali "łagodnym do umiarkowanego", a który ja nazywam porywistym do niemożliwego.

Na chodnikach grasowały dzikie tłumy ludzi spieszących się gdzieś pomimo soboty, o korkach ulicznych nawet nie wspomnę. Totalny syf.

Wczesnym popołudniem postanowiliśmy zjeść obiad, a ponieważ Anka miała ochotę na kuchnię orientalną, przez kolejną godzinę czy coś koło tego zaglądaliśmy w każdy zaułek w poszukiwaniu restauracji, która miałaby w menu coś innego niż hamburgery. "Eat Thai" zabrzmiało nieźle, więc weszliśmy do środka.

Kelner wyglądał jakby od lat głodował z powodów religijnych. Złożyliśmy nasze zamówienia i zacząłem poważnie zastanawiać się nad zdjeciem butów i wysuszeniem skarpetek, ale pozostali klienci w restauracji chyba by nie zaakceptowali tłumaczenia, że to taki dalekowschodni zwyczaj.

W przebłysku geniuszu zrozumiałem dlaczego kelner wygladał jak pół kelnera - czlowiekowi odechciewa się jeść na taki widok. Pewną pomocą w dedukcji okazały się nasze dania - mikroskopijne. W odruchu patriotyzmu zamówiłem pieczoną kaczkę, ale nie zdążyłem złapać nawet smaku, więc równie dobrze mogli podać mi smażoną wiewiórkę. Anka jak to Anka, zachwyca się małymi rzeczami, nawet jeżeli jest to główny posiłek dnia.

Za to kiedy chudzielec dostarczył nam rachunek, dostałem autentycznego migotania przedsionków. Knajpy dla bogaczy powinny być specjalnie oznakowane. Ponownie rozważyłem pomysł ze zdjęciem butów i skarpetek.

W końcu doturlaliśmy się do naszego hotelu. Okazało się, że w telewizji było tyle ciekawych programów, że można bylo nosa nie wychylać z pokoju. Rzeczywistość to przewrotna małpa, co? Przez ponad godzinę zrywaliśmy boki ze śmiechu oglądając eliminacje do ichniejszego
"X-Factor".

Na koniec, przed zejściem do baru na pogawędkę z Mr. Guinnessem, postanowiłem przejrzeć i uporządkować swój bagaż. I tutaj mam dobrą radę dla facetów: jeżeli jesteście na tyle nieostrożni, że pozwalacie żonom pakować swoje walizki, a później szukacie żelu do golenia, to znajdziecie go między bikini a zestawem małego ćpuna, na potrzeby straży granicznej zwanym podręczną apteczką. Spróbujcie się później na kontroli wytłumaczyć, że tyle prochów przeciwbólowych w waszej walizce to z powodu przewekłych i wyjątkowo zjadliwych hemoroidów.

Dobranoc.

1 komentarz:

  1. Czołem!
    Chciałem zauważyć że mamy wspólnego znajomego, ja z mr. Guiness'em też spotykam się w miarę regularnie.
    Pozdrawiam
    M. Górski

    OdpowiedzUsuń